Przewrotnie, choć NLOTH jest płytą dużo bardziej eksperymentalną od SOI, to jest również płytą dużo nudniejszą. Przeczytałem kiedyś takie fajne stwierdzenie o NLOTH, mianowicie, że była zbyt eksperymentalna, aby jarali się nią fani rocka, i zbyt mało eksperymentalna, aby jarali się nią poszukujący w muzyce eksplorowania nowych, dźwiękowych krain. Była jak nieudany koktajl... warzywny.
SOI jest dużo bardziej piosenkowa, po prostu muzyczna (muzykalna?), zawiera zarówno utwory, które mogłyby być hitami, jak i takie, które mogłyby być klasykami. W tym NLOTH leży, jest tam co najwyżej jakiś niewielki materiał na hit, ale nie znajduję tam nic, co mogłoby być w innych okolicznościach rynkowych "klasykiem". Nie wracam do NLOTH, w ogóle. Inna sprawa, że mało słucham U2, a jeśli się zdarzy, to w zasadzie tylko TUF.
Nie mniej jednak, SOI lubię średnio, choć niesamowicie łatwo wpada w ucho, a niektóre kawałki podrywają tyłek; gdyby znalazło się na niej miejsce dla Invisible, w moim rankingu byłaby na równi z HTDAAB.
Mam nadzieję, że zapowiadany follow up do SOI będzie kopalnią takich "Invisible", a wtedy spokojnie będzie to dla mnie najlepsze, co się Chłopakom przytrafiło od października 2000 roku.