A co do ich wcześniejszej/późniejszej twórczości - właśnie sobie przypomniałem, że mam ich dyskografię na dysku, jak miło. A że poza 16LL znam ich raczej słabo, to miło by było gdyby mi ktoś powiedział w które płyty warto bardziej się wgryźć.
Koniecznie:
Before Hollywood - Pierwsza nagrana jako kwartet, ciemniejsza, gęstsza w brzmieniu, nieco nawet mroczna, reagująca jakby na nową falę, ale bardzo po australijsku i bardzo już w ich charakterystycznym stylu. Próbka:
Cattle & Cane (akurat lżejsza, ładniejsza sentymentalna piosenka, ale że youtube coś średnio zasobny w ich nagrania niech będzie..)
Liberty Belle and The Black Diamond Express - Często uważana za najlepszą, ja się nie zgadzam, ale dobry joint to jest. Już słyszalne mocno elementy późniejszego, 'klasycznego' brzmienia, dużo dobrych piosenek i ciekawych kompozycji, w tym 'hicior'
Spring Rain.
Tallulah - Bardzo ejtisowo w brzmieniu, nie da się pomylić z żadnym innym okresem, co w pewnym sensie bardzo dobrze wpisało ten album jego czasy, z drugiej strony robiąc mu krzywdę, za co do dziś bywa niedoceniany. Ale są na nim takie perły jak chyba najbardziej słoneczna ich piosenka
Bye Bye Pride (też jedna z najlepszych kompozycji ever) albo z drugiej strony jedna z bardziej posępnych (choć tu w wersji późniejszej, żywej, jaśniejszej nieco)
The House That Jack Kerouac Bulit.Oceans Apart - Ostatni wspólny album, ewokuje zasadniczo wszystko co nagrywali wcześniej będąc bardzo dobrym pre-zamknięciem historii Go-Betweens, takim podsumowaniem przed codą, jeśli się ich lubi, nie da się nie lubić tej płyty. Finding You z niej już wyżej, to ze strony Forsterowskiej (on zawsze czuł się lepiej w mocniejszych, gęstszych, mniej popowych utworach)
Here Comes The City and why the people who read Dostoyevski look like... Dostoyevski?The Evangelist - solowy album Roberta Forstera, połowicznie napisany razem z McLennanem, początkowo miał być kolejną płytą Go Betweens, niestety Grantowi M. się umarło pewnego majowego popołudnia co przerwało prace nad nią, a Forster dopiero dwa lata później ją wyciągnął i dokończył. O tym dziele szerszą grafomanię popełniłem
tutaj i uważam że jest to jedna z płyt obowiązkowych, wydaje mi się nawet że mogłaby być ich najlepszym albumem od czasów 16LL. Niestety wyszło inaczej i jest przepiękną kropką nad tym wszystkim (tzn. Forster jeszcze może coś nagra, ale to już będzie on solo, a to jest jeszcze prawie płyta tego zespołu).
ciekawe jak bedzie wygladala finalowa trojka swoja droga, moja i tak juz sie rypnela po odpadnieciu 'love is a sign'
Zapewne Love Goes On, Quiet Heart i... coś. Ciekawe. Też chciałem Love is a Sign, szkoda.