Survivor Albumowy - The Joshua Tree (edycja 2)
#121
Napisano 04 maja 2010 - 11:24
#122
Napisano 04 maja 2010 - 12:28
In God's Country
#123
Napisano 04 maja 2010 - 13:22
No i chyba się doczekałem:
Bullet The Blue Sky
#124
Napisano 04 maja 2010 - 13:29
http://www.youtube.com/watch?v=Jz92Hz3A540&feature=related
#125
Napisano 04 maja 2010 - 13:34
nie wierzę w to co czytam. I Still? WOWY?
09.08.09 Zagrzeb
10.08.10 Frankfurt
najwspanialsze dni mojego życia. dziękuję i kocham U2
#126
Napisano 04 maja 2010 - 14:36
#127
Napisano 04 maja 2010 - 14:39
#128
Napisano 04 maja 2010 - 14:58
Bullet The Blue Sky
i tak to chyba powinno wygladac:
1.Red Hill Mining Town
2.One Tree Hill
3.With or Without You
4.Where the Streets Have No Name
5.I Still Haven't Found What I'm Looking For
6.Running to Stand Still
7.Mothers of the Disappeared
8.Exit
9.In God's Country
10.Bullet the Blue Sky
11. Trip Through Your Wires
#129
Napisano 04 maja 2010 - 15:11
I still...
With Or Without You
ostro pogrywacieI Still Haven't Found
Exit
#130
Napisano 04 maja 2010 - 15:44
#131
Napisano 04 maja 2010 - 15:57
Red Hill..
#132
Napisano 04 maja 2010 - 16:58
In God's Country
#133
Napisano 04 maja 2010 - 17:02
ja pierdziele przecież Red to top tego albumu...masakra
No, no, no, no właśnie!
Wsadźcie se takiego survivora w odtwarzacz!
of Future Past
the magician longs to see...
one chants out
between two worlds
Fire - walk with me.
#134
Napisano 04 maja 2010 - 18:51
#135
Napisano 04 maja 2010 - 19:19
zaczynam się zrażać do studyjnego Bulleta, ale jeszcze nie teraz... No chyba, że zrobi wypad <modli się po swojemu, bu Bullet został ocalony>
Music can change the world, because it can change people.
#136
Napisano 04 maja 2010 - 20:07
Ręce precz od Bulleta - to religia
Szkoda, że Red Hill odpadł... dopiero po Trip
A tak trochę poważniej - IGC w moim przekonaniu chyba najbardziej się postarzał. Zwłaszcza, jeśli chodzi o całą partię gitarową. I chociaż lubie sobie posłuchac, to jednak bardziej chyba z sentymentu. Trochę zbyt proste, oczywiste i nachalne. Chociaż w sumie to kwintesencja stylu Edża. Ale może własnie dlatego najbardziej się postarzał? Nie wiem, tak sobie publicznie rozmyślam...
#137
Napisano 04 maja 2010 - 20:09
---tu z boskości i prze-absolutu wchodzimy w rejony 'jedynie' 10/10---
---tu gdzieś pułap 10/10 przechodzi w 9,5/10---
---tu pułap 9,5/10 się kończy i zaczyna się 9/10---
acr, mam coraz większe wrażenie, że masz niesamowity dar przekładania na słowa tego, co trudno uchwytne; mogłabym myśleć nad tym godzinami, a i tak by skończyło się na czymś w rodzaju "to jest świetne/cudowne/boskie"
*
Wsadźcie se takiego survivora w odtwarzacz!
*
Nie wiem
Proponuję na koniec zrobić zbiór najlepszych cytatów z Survivoru TJT, bo niesamowicie dużo różnych "perełek " się tu pojawia
*
Mój ranking:
1. The Joshua Tree
2. The Joshua Tree
3. The Joshua Tree
4. The Joshua Tree
5. The Joshua Tree
6. The Joshua Tree
7. The Joshua Tree
8. The Joshua Tree
9. The Joshua Tree
10. The Joshua Tree
11. The Joshua Tree
*
Mimo wszystko, Exit, aby być konsekwentnym.
Is it like a tape recorder
Can we rewind it just once more
#138
Napisano 04 maja 2010 - 20:18
@Rodia - mówisz że tam się nie rozwija, że powinno na końcu, że Edge jakby nie mógł - właśnie chodzi o to, że jest idealnie tak jak jest. w muzyce nie zawsze wszystko musi być takie oczywiste jak to rozwinięcie motywu gitarowego, naćkanie ozdobnikami, przełamywanie dłuższych momentów instrumentalnych, etc. owszem, U2 nas przyzwyczaili zwłaszcza przez ostatnie lata do takich rozwiązań, ale to nie są rozwiązania wcale najlepsze. właśnie ta bezkompromisowość kompozycji, realizacji totalnej wizji konstruowania utworu, od poziomu tekstu po ostateczne szlify w miksie, przez właśnie aranżację - oczywiście, na pierwszy rzut ucha można powiedzieć, że jest taki moment że nic się nie dzieje, ten instrumentalny, kiedy tylko muzyka płynie (like a river to the sea!) i zmieniają się akordy na tym pięknie przestrzennym ambientowym klawiszu (oh great ocean, hm? już prawie) - można, ale ja tu mówię - bzdura, bo to oznacza niezrozumienie pewnej bardzo ważnej rzeczy - w skrajnym tu wypadku tej koncepcji można użyć stwierdzenia "gra ciszą to też gra, to też muzyka", tu nie mamy do czynienia z ciszą co prawda, ale chyba rozumiesz, o co mi chodzi - to jest dążenie w stronę tego właśnie założenia, dążenie stonowane, wyważone, idealnie zachowując lekkość, nie burząc struktury popowej (w sensie muzyki popularnej raczej niż genre czy stereotypowej błahości kojarzonej z pojęciem pop) piosenki przy jednoczesnej bezkompromisowości (nie śmiej się, to odpowiednie akurat tu słowo) artystycznej. złoty środek, złoty strzał. tak miało być. i to się da uzasadnić na milion sposobów. łatwo byłoby tam wstawić gitarę, jakieś solo, jakieś coś, zaostrzyć brzmienie, wyeksponować misterność wszystkich partii instrumentów (bo ona jest, to jest wszystko misternie skonstruowane, zrobione, tylko schowane nieco, celowo, w służbie całości Dzieła) i może to by na koncertach nawet lepiej dało radę, publika by sobie bardziej poskakała, rockersi byliby bardziej zadowoleni, nie ziewali, etc. etc. ale na płycie - ten utwór obawiam się że mógłby zostać najzwyczajniej popsuty, strywializowany. owszem, też uważam że to jest najtrudniejszy kawałek na tej płycie, najtrudniejszy do 'doznania' przysłowiowego, też miałem z nim kiedyś problemy, ale później właśnie nauczyłem się słuchać muzyki trochę inaczej, nie szukając tylko hiciorów, wydaje mi się, dostrzegać pewne założenia artystyczne, subtelną elegancje, brak grzechu przesady i ułatwiania sobie, innym, i też - że zaniechanie, różne formy tej 'gry ciszą' też właśnie są grą, są niesamowitą umiejętnością która jest też i jednym z wyznaczników, moim zdaniem, artystycznego (w muzyce pop na pewno) geniuszu. słuchając tego utworu mam wrażenie że nie powstał on w przypadkowym jam'ie na próbie, raczej że został wymyślony, bardzo dobrze, dokładnie, od początku do końca w pełni świadomie stworzony z jasnym zamysłem. słyszę też tam wpływ Eno, w tej właśnie prostocie oczywiście, bo i Eno jest jedną z osób, które te i pokrewne muzyczne koncepty w muzyce współtworzyły, zwłaszcza w tamtych czasach Eno był jeszcze na szczycie swoich możliwości. stąd się to wszystko wzięło, od subtelnego kontrowania ze sobą dwóch ścieżek gitar na początku po progresje akordowe klawiszowego tła na którym z pasją wybucha Bono, niby to kontrastując, ale tak naprawdę... przecież on tam idealnie pasuje, to się wszystko uzupełnia, jest tak logicznie ze sobą związane, wynika z siebie... ech, no nie wiem. miałem napisać tylko jedno, dwa zdania, sory. mógłbym o tym kawałku pisać do jutra... czyli... ciąg dalszy nastąpi..
Ok, specjalnie dla Ciebie misiaczku kochany wsłuchałem się w ten utwór próbując rozkminić co jest z nim nie tak. I chyba zaczynam rozumieć w czym problem, a mianowicie w tym, że pierwszy raz go usłyszałem w wersji live z koncertu noworocznego Dublin 89/90 i jego echo-soulowość w połączeniu z mocą solówki Edge'a (pasującej tam, podczas, gdy w tej albumowej nie pasuje ni w cholerę) mnie na tyle ruszyła, że nic innego, żadna inna koncepcja tego nie zastąpi. A w albumie jest właśnie to co mówisz, czyli stonowanie, mniej mocy, za mało dla mnie po prostu. I nie chodzi mi tu jedynie o tę solówkę, ale chociażby o te... grzechotki, bębenki?... z początku piosenki, które w tej wersji nie mają w ogóle echa, są przyciemnione, przyciszone. A na żywo... no wiesz jakie są, nawet nie będę dawał linka. Za mało tu zwartości i skupienia, jakby zogniskowania emocji, bardziej Eno z zespołem, moim skromnym, postawili na ogólny klimat i atmosferę, ta piosenka jest, jak to się mówi w ang, out of focus i to mi właśnie w niej nie podchodzi. Jest miód, jest pomarańcz, ale za mało, zbyt delikatnie i tyle. A pod koniec jest jeszcze ta gitara Edżowa, do tego przyciśnięta, która w ogóle nie pasuje do całości i tworzy sprzeczność, a to dla mnie już przysłowiowy gwóźdź do trumny - w tym przypadku gwóźdź zmniejszający z 10/10 do 9/10 To chyba kwestia podejścia wobec którego wszelkie polemiki tracą sens bo każdy ma inną wrażliwość słuchową i inny zmysł estetyczno-nutowy przecież.
W żadnym wypadku nie twierdzę, że OTH jest zły, jest świetny i ma momenty (jak Bono zaczyna wrzeszczeć w 4.09) genialne, ale całość nabiera moim zdaniem życia i energii dopiero live na Point Depot I po prostu nie może się równać z równie genialnymi/lepszymi pomysłami i kompozycjami z reszty tej płyty. Gdyby to był gorszy album gorszego zespołu i przypadkiem znalazłoby się na nim OTH to prawdopodobnie byłby to mój highlight, a tak jest po prostu najgorszym z najlepszych.
#139
Napisano 04 maja 2010 - 22:30
#140
Napisano 04 maja 2010 - 22:32
Mumin co Ty bredzisz? o_O
Użytkownicy przeglądający ten temat: 2
0 użytkowników, 2 gości, 0 anonimowych