Nie lubię koncertowego "Yahweh" - fakt, fajne wizualizacje ale to za mało. Natomiast płytowe niczym mnie nie zaskoczyło.
Lubię Yahweh przede wszystkim za rewelacyjną pracę The Edge'a ( moim zdaniem powinni go trochę podgłośnić, zwłaszcza w refrenie - uwielbiałem słuchać tego tylko na jednym głośniku, tym, w którym gra The Edge, spróbujcie, rewelacja ). Wersje koncertowe to trochę inny wymiar tej piosenki, bardziej wyciszony, o wiele bardziej kontemplacyjny - i też bardzo fajnie.
Miracle Drug ? Ech, argumentacja..
Ok, no więc po pierwsze jest to wtórne ( wstęp - Beautiful Day, bas - With Or Without You itd. ), po drugie - refren jest trochę.. banalny ?
Kojarzy mi się z jakimś San Remo, dla mnie refren choćby A Man And A Woman ma o wiele więcej wdzięku.. po trzecie - kawałek jest trochę " płaski ", brakuje mu klimatu, wyrazistości ( subiektywne odczucie ).. hmm, no po prostu porusza mnie mniej niż inne. Ale doceniam go np. za tekst.