Musiałem odczekać trochę czasu by na spokojnie ,,przemyśleć'' tę płytę bo oczywiście pierwsze wrażenie było super kiedy wyciekła ale tak mam ze wszystkimi płytami U2. No więc słuchałem albumu na głośnikach i słuchałem na słuchawkach i myślę że mogę się już pokusić o ocenę albumu (oczywiście za kilka lat może ona wyglądać inaczej ale raczej nie będzie to różnica rewolucyjna). Jako całość SOE jest niezwykle spójne, to jest coś czego brakowało na ostatnich albumach, poczucia że nie jest to zbiór piosenek ale przemyślana całość( Na SOI udało im się już przełamać ten trend ale dopiero teraz czuć to naprawdę mocno). Klimatyczność - to jest słowo które już tu się pojawiało u innych, tylko że ten klimat jest tu dość specyficzny bo niby brzmienie jest popowe jak nigdy ale teksty Bono są tu jakby kontrapunktem, wydaje mi się że już na Popie chcieli coś takiego osiągnąć( i po części im się udało ale to już temat na inną dyskusję ). Myślę sobie że SOE jest wynikiem przemyśleń Bono o których mówił w wywiadach że muzyka która przetrwała próbę czasu to często nie ta art rockowa czy prog rockowa ale ta popowa i to ona dziś przeżywa swoje złote czasy( no coś w ten deseń gadał hehe). Ale do rzeczy, wreszcie mam poczucie że na tym albumie nie ma ani jednego zapychacza( no dobra Jebtam czy Goojow są słabsze od reszty ale to nie są słabe utwory jako takie a po części na ich ocenę wpływa fakt że te kawałki słuchałem setki razy w oderwaniu od całości). Przyznam szczerze że te zarzuty o Coldplay'owość niektórych kawałków do mnie kompletnie nie trafiają, Coldplay'a przestałem słuchać po Viva la vida od tamtego czasu to co słyszę w radiu totalnie do mnie nie trafia no i średnio kojarzy mi się z zawartością SOE żeby nie powiedzieć wcale, większość recenzji w mediach skupia się na kopaniu Bono za to że oddycha i nie wiele ma wspólnego z recenzją muzyczną więc nie przejmował bym się nimi w ogóle. To tak tytułem wstępu a teraz kawałek po kawałku:
Love is all we have left- Magia!piękny, przywodzący na myśl dokonania Passangersów, to jest mega otwarcie albumu, od razu wprowadza w odpowiedni nastrój do słuchania SOE, najlepsze otwarcie od czasu Zooropy? moim zdaniem tak.
Lights of Home- tu czuć że Bono jara się hip hopem, zmiana rytmów i chóralna końcówka którą nawet moja żona nie może przestać nucić bo zagnieżdza się głęboko w głowie, absolutny klasyk.
Your the best thing about me- Adam to on unosi ten kawałek o poziom wyżej niż normalnie być powinien, niektórzy daliby sobie uciąć rękę za taki kawałek a dla nich to najsłabszy moment na tym albumie, mimo wszystko nie skipuję jak co poniektórzy, ale wątpię żebym mógł jeszcze coś tu odkryć w przyszłości.
Get out of your own way- bardzo Edżowy wstęp, ach ten jego niepodrabialny styl, ten kawałek jak dla mnie niesie Bono swoim tekstem , bo jest taki...hmm ironiczny, trochę cukierkowy trochę no wiecie jakbym miał córkę to chciałbym taki napisać hehe i teraz to przejście do American soul uważam za jedno z najlepszych w ich dorobku a w sumie sam się sobie dziwię
American Soul- musicie uwierzyć mi na słowo nie znoszę hip hopu i wszelkich raperskich wstawek w piosenkach, jednak umiejscowienie tutaj w tym momencie Lamara a także to co rapuje jest dla mnie tutaj wręcz idealne, kiedy kończy się Goojow to czekam już w napięciu właśnie na to wejście Lamara i płynne przejście w AS. Problemem dla mnie na początku było przetrawienie skojarzenia z Volcano, dziś uważam że przerobienie najsłabszego songu na SOI było strzałem w dziesiątkę, Bullet XXI wieku? po części tak, może nie AŻ TAK, ale coś w tym jest a resztę pokaże czas.
Summer of love- jedno z większych zaskoczeń na albumie, niby taki frywolny minimalistyczny kawałek chwytliwa gitara warte pochwalenia chórki Lady G. ale tekst Bono daje do myślenia, przynajmniej mi nastawia mocno refleksyjnie, sam kiedy słucham i zamykam oczy widzę Bono który z tarasu swojego domu obserwuje horyzont na morzu, na plaży nieopodal ludzie się opalają, dupeczki jeżdzą na wrotkach a potem patrzysz na wiadomości i widzisz ciała dzieci wyrzucone na brzeg, którym nie udało się dopłynąć i uciec śmierci z przeciwnego brzegu- każdym wrażliwym człowiekiem by to chyba wstrząsneło i wydaje mi się że Bono świetnie oddał tu tą schizofreniczność tego położenia i myślenia co poniektórych( tutaj raj i zabawa chodźmy popływać a z drugiej strony strach i przerażenie piekło wojny)
Red Flag Day- kiedy pierwszy raz usłyszałem ten kawałek od razu skojarzyło mi się z The Refugee z War, może trochę przesadzam ale dla mnie to kawałek idealny, ciężko mi wyróżnić jeden element który mi się najbardziej podoba, gra Larrego- myślałem że już nigdy tak nie zagra jak za dawnych czasów a ja to po prostu kocham, chórki- też przywodzą na myśl pierwsze albumy to jest tak chwytliwe i znowu tekst Bono który przypomina mi dlaczego ten zespół jest nazywany zaangażowanym bo przecież można było napisać o jakimś umpa umpa cepeliada i też by było co nie?
The Showman- najbardziej taneczny kawałek przez nich nagrany ever, brzmi trochę jak wcześni Bitelsi i pewnie Paul M. byłby dumny z napisania takiego kawałka no i autoironiczny w tekście Bono zawsze na propsie.
the little things that give you away- emocjonalna rzeźnia od pierwszej do ostatniej sekundy, wszystko tu jest na swoim miejscu, dla mnie to jeden z najlepszych utworów jakie kiedykolwiek nagrali, i tak! stawiałbym na równi z takimi jak One Stay czy Mos Heartland Bad. Jeżeli ktoś tego nie słyszy..ma serce z kamienia?w każdym razie żal mi takiej osoby i nie ma w tym krzty złośliwości.
Landlady- If your vear that velvet dress tej płyty, wreszcie Bono napisał romantyczny kawałek do którego człowiek aż pragnie się przytulać słuchając-to zrozumiałe że single raczej nie lubią tego kawałka ewntualnie Ci nieszczęśliwie poślubieni
The blackout- w studyjnej wersji za bardzo wykastrowali Larrego nie ma tu tej głębi z wersji live, ale wciąż bardzo dużo tu się dzieje i brzmi to świeżo i ciekawie, to przejście po 3 minucie to jak na nich coś zupełnie nowego, na żywo będzie przy tym zajebista zabawa, Jechanie po Trumpie i zabawa? wchodzę w to!
Love is bigger than anything in its way- jeżeli nawet ten kawałek jest Coldplay'owy( nie dla mnie) to myślę że Chris Martin marzy żeby napisać taki numer i słucha tego teraz i myśli jak wiele mu jeszcze do tych starych iroli brakuje jeżeli chodzi o songwriting. A już tak bardziej poważnie brzmienie bębnów Larrego przywodzi na myśl okres POP a sama piosenka ma dla mnie charakter filmowy, i myślę że prędzej czy później w jakimś filmie się znajdzie.
13- refleksyjne zamknięcie albumu, wyciszenie które ponownie nadaje takiego sznytu całości i idealnie spina klamrą całe SOE ale także SOI i SOE jako duoalbum. One step closer tego albumu ale znowu wydaje mi się że jakoś lepsze niż samo OSC.
The Book of your heart- brzmienie ala TUF- być może, w każdym razie końcówka to u2owe mistrzostwo świata i w sumie nie wiem czemu nie ma tego na podstawowym albumie chociaż z drugiej strony wybór był naprawdę ciężki i coś odrzucić musieli ale to na pewno nie jest gorsze niż reszta i tylko jedna wada- zbyt krótki.
Ale mi się elaborat wystukał ale warto było bo ten album dla mnie to jedna z lepszych rzeczy w ich dorobku może nie TJT ani AB ale blisko wystarczająco blisko żeby dać mu 8,5/10 i powiedzieć że warto czekać na nowe u2 bo nowe u2 nigdy nie będzie jak stare u2 i dobrze.