Ordinary Love podobało mi się przez krótką chwilę jako pioseneczka wpasowująca się w radiowe hity RMF. Ale szybko dostałem uczulenia na ten kawałek.
Invisible szału nie robi, ale brzmieniowo utwór jest bardziej zblirzony do tzw. korzeni. Nie probuje na siłe przypodobac się odbiorcy, jest nieco nostalgiczny, zaczyna podobac się po kilku przesluchaniach. Dodatkowo nie ma tutaj tych wysilonych popisów wokalnych i wciskania jęków Bono gdzie tylko się da, byle zapełnic pustą przestrzeń. Są natomiast ciekawe rozwiązania muzyczne i jeden naprawdę znakomity fragment (All those frozen days...).
W kontekscie tego co działo "ostatnio" jest to dla mnie krok do przodu, albo dwa kroki w tył; jak kto woli