A ja przepraszam, nie zauważyłem wcześniej, że mi odpisano. Wypadałoby się zatem ustosunkować.
1. Setlista - hmm już kiedyś chyba o tym dyskutowaliśmy Przede wszystkim na VT było więcej czadu (Vertigo, I Will Follow, The Electric Co., Bullet, Zoo Station, The Fly, Out of Control, LAPOE, ABOY, Elevation, MD, BD, COBL, NYD... jak czegoś nie wypisałem to sorry.)
Natomiast co mamy na 360 ? Vertigo, COBL, BD, GOYB czasem Elevation, NYD... No jak dla mnie za mało rockowych piosenek nomen omen zespołu rockowego. Nie wiem jak ty, ale ja miałbym zamiar pójść na koncert zespołu rockowego, na którym czadowa byłaby nie tylko scena ale i muzyka.
Zastanawiam się dlaczego się tu nie zgadzamy i pomijając szczegóły (mógłbym napisać że zapomniałeś o Breathe i NLOTH np., które rockerskimi wymiataczami są większymi niż MD takie, że NYD może niezbyt celnie w kategorii, takie tam, ale to by było się czepianie) myślę, że jest to kwestia po pierwsze - innego nieco pojmowania pojęcia "czad", a po drugie nieco innych oczekiwań. Co do sprawy pierwszej - DUPĘ MI URWAŁO wszystko od Breathe po Magnificent i dalej też niewąsko rzucało po ścianach (no, okolicznych ludziach), to wiadoma sprawa, ale z drugiej strony, za czaderskie uznaję nie tylko rock'owe, gitarowe wymiatacze, ale także i wszystko inne co daje ma i daje tę niesamowitą energię. Czy to na bootleg'u, czy na żywo (choć wiadomo, że na żywo jest to doznanie zwielokrotnione). Stąd wymieniłbym też np. Crazy Tonight w wiadomej wersji, albo wspomniane już Magnificent, iście space-electro-rock'n'cośtam'owe (choć gitara mogłaby być nieco głośniej, to się zgadzamy wszyscy). Co do sprawy drugiej - "rock'owość" to jest bardzo dziwne pojęcie, zamglone, nieostre. W przypadku U2 trudno go używać w tej najbardziej oczywistej definicji, U2 też nigdy nie przylepiałem tej łatki jakoś tak zbyt namiętnie. No chyba że uznamy raz na zawsze istnienie tak zwanego u2-rock'a, to się zgodzę. Od U2 nie oczekuję więc typowego gitarowego czadu. Od U2 oczekuję przede wszystkim muzyki szczerzej, wykonywanej z pasją, bardzo emocjonalnej, zawierającej pierwiastek duchowości, jednocześnie niemożebnie dobrej. Wszystkiego tego, co w U2 najlepsze czyli. Czy to będzie rock, electro, pop-rock, soul, blues... nieważne. Chcę U2 takich określeń, nie U2 szufladki muzycznej. Ona jest zupełnie drugoplanowa. Nie zgadzam się też z eksponowaniem sceny przed muzykę, ale do tego wrócę później.
2. Niektóre "połączenia"/"udziwnienia" - zobacz jak świetnie ułożona jest setlista na VT. Bardzo fajnie się tego słucha (początek setu: Vertigo - IWF - TEC - Elevation - NYD - BD czy nawet LAPOE - SBS - BTBS - mistrzostwo !) Jednym słowem: duża porcja czadu na początku, później w środku nieco uspokojenia, ale nie wiecej niż 2 wolne kawałki po sobie, później znowu mocniejsze brzmienia i zwolnienie przed bisami. W bisach znowu więcej cięższej gitary i spokojne zakończenie. Idealne wyważenie + ciekawe pomysły (Miss Sarajevo, Instant Karma duży +). 17/25 kawałków z standardowego setu na VT jest "mocniejszych".
To oczywiście na plus VT. Z tym że osobiście z wielkiego orędownika kręcenia kolejnych takich setów tematycznych, jak to kiedyś z Jasiem99 chyba nazywaliśmy, typu "set polityczny" od Love&Peace po Bullet'a, "zoo-set" od Zoo Station po coś tam, po odsłuchaniu, tak mi się wydaje, ok 40% VT (nie mówię w celu chwalenia się, po prostu się jarałem
) oraz obecności na jednym z tych koncertów stwierdziłem, że to się nie do końca tak dobrze sprawdza. Zwłaszcza na żywo przeładowanie jedną estetyką przekazu, trochę, no, jednak męczyło, mnie osobiście przynajmniej. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć, jest to pewnie kwestia subiektywna, wolę eklektyzm, większą przeplatankę.
Co do 360 jest trochę chaosu.
Prawda. Ale przestało mi to zupełnie przeszkadzać i pamiętam, jak to samo zarzucano nawet, wyobraźcie sobie, mojej ukochanej Elevation Tour (jestem fanatykiem tej trasy, muszę tu zaznaczyć, że nie podobało mi się postawienie 360 niżej VT, co do ET... nie ma o czym mówić
). A to że Stuck po SBS bez sensu, a to że WOWY po Bullecie, a to Gone po NYD przed NY, że nie pasuje, że lepiej jak są rzeczy pogrupowane jak na VT i... i co. I to jednak Elevation Tour jest lepszą trasą, a dlaczego moim zdaniem i dlaczego ta kolejność w setach nie ma aż takiego znaczenia, o ile nie jest strasznie chaotyczna (a na 360 jednak panuje pewien porządek) to zaraz dojdę.
Widać, że zespół nie ma nowych piosenek na mocne wejście (a nawet outro mogłoby być inne).
Co do wejścia - nie ma zgody. Sam wyobrażałbym sobie mocniejsze wejście Breathe, które zresztą takie się stało zdaje się na późniejszych koncertach, ale sam utwór jako opener sprawdził się moim zdaniem bardzo dobrze, poźniejsze NLOTH, GOYB i Magnificent nie pozostawiły wiele do życzenia. Naprawdę, przestałem w pewnym momencie rozumieć zupełnie czepianie się początku setu. Zmieniłbym jedynie kolejność, tak żeby ładniej wyeksponować intro Magnificent, żeby ładniej z czegoś przechodziło. To tyle. Muszę zaznaczyć, może kwestia subiektywna, choć mi się nie wydaje - właśnie na żywo, jakoś mi się wydaje, czułem w tym wszystkim więcej mocy niż w utworach otwierających poprzedni koncert w Chorzowie, w roku 2005. Może to sprawka tego, co w pierwszym akapicie, a może tego, do czego na jego końcu obiecałem jeszcze, że wrócę. Bo to coś wydaje się kluczowe dla rozbieżności, mojego odrębnego zdania.
Często zespół serwuje średnie wykonania nie za szybkich utworów (IALW, SIAMAYCEO, Stay - w wersjach akustycznych to dla mnie pomyłka, którą zespół regularnie popełnia) co nieco usypia (z czasem zauważyłem, że było trochę lepiej, ale też nie za dobrze).
Oj tu się skrajnie nie zgadzamy, bo o ile owszem, niektóre wykonania nie są najlepsze, upieram się że większość których słyszałem (cały 1st leg bez jednego koncertu, kilka gigów z US/Kanady) była naprawdę bardzo mocna. Nie jest to poziom ET, powiedzmy sobie, takiej doskonałości już nie sięgają, ale tu prztyczek w stronę VT - na VT akustyczny Stuck nie brzmiał tak przekonująco nigdy, Edge nie wycinał tak gitarą, Bono nie śpiewał z taką lekkością, przekonaniem jakimś, zdaje mi się. Ale może się zdaje. No i ja się na akustyczne wersje generalnie nie obrażam.
IGCIIDGC - techno !!!
I dobrze !!!
Co do zrobienia z tego rocker'a - wracamy do akapitu pierwszego
Aha, co do setlist, myślę że dużą rolę w mojej ocenie VT i porównania z obecną, odgrywa fakt, że uważam wiele piosenek które grają teraz za nieporównywalnie lepsze od tych, które grali wtedy. Chodzi mi oczywiście o kawałki z How To Dismantle An Atomic Bomb. Pamiętam, jedyny taki moment w Chorzowie 2005, zaczęło się All Because Of You i... chciałem żeby się już skończyło. Pomijając ogólny kosmos i zniszczenie jakie siał w mojej głowie fakt obserwowania U2 na scenie, ta piosenka, zupełnie bez emocji. Tak też w mniejszym lub większym stopniu było jeszcze z Love And Peace Or Else, z drugim Vertigo (choć tu się obudziłem w połowie, że jezu, przecież to już koniec, dajeeeemyyyyy!!!!!!" i - żeby nie było, aż do 6.08.2009 dzień 5.07.2005 był najpiękniejszym mojego życia tak czy siak, ale jednak, bardziej ze względu na Pride i Streets niż cokolwiek z nowego materiału. Przy obecnej trasie takiego rozróżnienia w ogóle nie ma. Nie ma. Tak samo niszczy Streets jak Moment Of Surrender. Kropka.
co przy mimo wszytko średnich wykonaniach utworów na 360, znacznie podniosłoby ich ocenę
O, właśnie słowa "średnie wykonania" mną wstrząsnęły najbardziej. Zaraz o tym porozmawiamy, w kontekście też poniższego:
3. Kondycja panów z U2 - Bono miał problemy z głosem przez większość 1 legu, The Edge - problemy z gitarą, wiele pomyłek (UC - "a teraz The Edge" i... ??? nic cisza !, Breathe - solówka trochę jakby palce nie nadążały za tym co pomyśli głowa i jeszcze pare by się znalazło). Czyli 2 najważniejszych zawodników w zespole jest w średniej/przeciętnej dyspozycji.
No i tu mi się ciśnie na klawiaturę kolejność liter następująca: b z d u r a, z wykrzyknieniem na końcu. Ale to nieładnie, więc powiem: duża nieprawda. Zacznijmy od tego, że powtarzające się na kilku koncertach problemy z kilkoma dźwiękami w solówkach etc. są niczym przy wszystkich błędach jakie wyłapywaliśmy kiedyś słuchając analogicznego leg'u VT. Naprawdę. Ale że ja lubię takie rzeczy, więc nawet powinno mnie w sumie smucić, że jest ich mniej, no nic, to jest detal. Co do Edge'a, w sumie aż tak się nie skupiałem, ale forma Bono na tej trasie mnie dosłownie POWALIŁA. Dlaczego, pytanie. To jest dobre pytanie. Generalnie poprzez niesamowity LUZ który WRÓCIŁ. Coś czego zupełnie nie czułem na VT, nie słyszałem, nie było go. Tutaj Bono nie stara się w żadnym momencie śpiewać tak, jak nie może, dostosowuje wszystko do możliwości i robi to mistrzowsko. Tam potrafił wyciągnąć Miss Sarajevo - tu potrafi w Magnificent z drugiego koncertu w Mediolanie przejść od pojękiwań żywcem wyjętych z PopMartu do takiejż samej opery płynniej, naturalniej niż z falsetu w manierę MacPhisto przechodził w Lemon w swoich czasach. Bawi się głosem, melodią, rzucanymi tekstami, zapowiedziami i to mu wychodzi, zdecydowanie lepiej. Wychodzi tak cholernie naturalnie, jakby wszystko miało być właśnie tak, jak zaśpiewał. Nie pamiętam zbyt wielu momentów do których mógłbym się w jakikolwiek sposób przyczepić. No, ok, GOYB i "lekka zadyszka" - powiem Ci, że to tylko na bootlegach przeszkadzać może, na żywo nawet lepiej wpisuje się w ten 'czad', ciężar brzmieniowy utworu. Na VT zdarzało się też wielokrotnie, o ile pamiętam, niewyciąganie górek, wysilone jakieś próby rekompensowania, wielokrotne zapominanie, mylenie tekstów, coś. Dobrym wskaźnikiem są górki w Bad - górki w Bad na 360tce przypominają te z Elevation Tour. Słabe, łamliwe, ale o to w nich chodzi. Bono chyba nie próbuje inaczej, za to próbuje się nimi bawić, przeciągnąć, zmienić melodię, coś. To jest dobre, ja to lubię. Odpowiada mi też dużo bardziej lekka zmiana barwy, na łagodniejszą niż na VT. Ale to już 'co kto lubi'.
No i ogólnie wykonania. Nie będę wypisywał dokładnie wszystkich, ale choćby najlepszy Ajstyl czy Ultrafiolet ever, posypię głowę popiołem, że sam narzekałem na Walk On z racji zabrania Bono ważnej w tym kawałku gitary, na skrócenie ślicznego intra COBL, no ale bywa. Spójrz na takie Vertigo. Ten kawałek w końcu brzmi tak, jak powinien był brzmieć od zawsze. On po prostu płynie, to jest CZAD przez duże CZ i A i D. Porównaj teraz z dowolnym wykonaniem z VT i jest różnica? W sumie ta różnica moim zdaniem najlepiej oddaje dystans wykonawczy tych dwóch tras, w sensie, tego że tu wszystko płynie, leci, brzmi, BRZMI, naturalnie, swobodnie, dobrze. Tam zawsze coś było... wydawało mi się... nieco wysilone? Tak, zawsze praktycznie.
Do tego jednak nie perfekcyjne wykonania Zoo Station, które cieszyło niesamowicie ale raczej samym tym, że jest, a nie tym jakie jest, The Fly które po ET strasznie mnie rozczarowało, przyindustrializowane, nieco zmetalizowane, przyciemnione, ale czy na pewno słusznie? Don't think so. Bullet który był cieniem tego z poprzednich tras, nawet tego z próby w Seattle, przed pierwszym koncertem VT w San Diego. Takie tam. Z tego wszystkiego teraz zrezygnowali - moim zdaniem, prawidłowo - jeśli coś nie idzie, nie grać tego, a zagrać coś, co wyjdzie na 100%. Zamiast tego z Achtung'a mamy powrót NIESAMOWITEGO Ultraviolet'a które nawet mnie zmusiło do zrewidowania poglądów o tej piosence, zamiast owszem, czaderskiego, ale jakiegoś nielicującego z 45 letnimi facetami, Bono w śmiesznej kurtce z pseudo-młodzieńczym zaczesem etc., odpowiednie, godne i genialne, na marginesie, w brzmieniu przede wszystkim, Unforgettable Fire, bardzo prawidłowe Sunday, świetne Streets, B.Day, mocne Pride (w końcu wypadło, no bywa), raz na jakiś czas Until'a, takie tam.
4. Ogólna "atmosfera" trasy - hurra !!! największa scena na świecie ! statek kosmiczny ! pająk ! tak, super... tylko że panowie na ET grali znacznie lepiej niż na 360 a rozmiary sceny nieporównywalne, ale już nawet nie chodzi o to... nastąpił przerost formy nad treścią (U2 mieli już wielkie sceny na ZOOTV czy POPMart ale muzyka nie schodziła na dalszy plan, a scena czy też różne atrakcje jakie ze sobą niosła (telewizory, trabanty, oliwka, cytryna itp) wręcz pomagały w zrozumieniu o co chodzi zespołowi, co chce nam przekazać - na tej trasie takiego czegoś nie zauważyłem, ba nawet nie ma jakiegoś wyraźnego przekazu ! No może poza "i dont wanna talk about wars between nations ). Thank you blackberry and firmie X and firmie Y o i jeszcze bym zapomniał o firmie Z ! - no to już jest niestety bardzo smutne, ok marketing itd. ale w jakich momentach on dziękuje tym firmom !!! Po magicznej atmosferze na WOWY ! Po MOS ! Atmosfera siada natychmiast i każe się zastanawiać czy to jest jeszcze sztuka czy już biznes. Niestety, za dużo imo tego wszystkiego na 360. (Nawet stroje chłopaków są takie jakieś odpustowe że tak się wyrażę - niedługo Bono będzie nosił kraby na głowie i zakładał przezroczyste wdzianka z plastiku jak pewna gwiazdeczka popu ).
Tego nie było na poprzednich trasach, było bardziej autentycznie, a klimat i atmosfera typowa dla U2, a 360 sprawia wrażenie za bardzo "nadmuchanej" i "sztucznej(?)"
A ja powiem tak - kiedy tylko zaczęło się Space Oddity, potem Kingdom, Breathe, cała ta scena nagle zniknęła i przestała mieć jakiekolwiek znaczenie. Naprawdę, ona jest wielka, tak, ale ona nie gra tam żadnej tak naprawdę ważnej roli. Co do porównania z VT - jeśli chodzi o koncerty stadionowe, ale nawet i halowe, mam wrażenie, że to na 360tce mniejszą rolę odgrywają jakiekolwiek bajery, światełka, lasery. Przypomnij sobie kolejne wizualki do Zoo Station, Fly, nawet tę bardzo przecież ładną do Yahweh, te wszystkie kurtyny świetlne, hologramy... nie mówię że złe, ale no, jednak mocne akcenty to były. Na 360 wbrew pozorom one istnieją tak naprawdę jako ważny element tylko przy Ultrafiolecie, poza tym, są na swoim miejscu - dodatkowego urozmaicenia, gdzieś w tle. Z czym mi się to kojarzy? Wprost z Elevation Tour. A że rozmiar jest taki, to kwestia chyba tego, że wielki stadion wymaga jednak większego pajączka i tyle. Bono sam żartował parę razy, że mają tu skrzyżowanie stacji kosmicznej z kaktusem. No ba.
Na tych koncertach naprawdę liczy się MUZYKA. I ta muzyka jest bardzo autentyczna, bardzo jutowo-szczera, emocjonalna, prosta, chwytająca za serce. Ja im po prostu wierzę. O sztuczności zatem mowy być nie może. Być może właśnie dlatego też zrezygnowali z niektórych piosenek - widzisz, łączę bardzo to, czy wykonanie jest dobre z tym, czy wydaje mi się szczerze, czy wyuczone, wymuszone. Zdecydowanie wolę żeby grali z przekonaniem to, do czego są przekonani, niż bez przekonania jakieś tam klasyki. Tu mi się wydaje, że byli przekonani, grali to z przekonaniem, wszystko. A, ok, bez sensu było łączenie się z ISS, owszem, ale to na szczęście zdarzyło się tylko trzy razy, zapominam im, wybaczam. Nie wiem czy wybaczam BlackBerry wymieniane w MoS, że zaistnieli jacyś tam sponsorzy, coś, whatever, wkurza mnie tylko wymienianie ich w MoS, no ech, ale to inna kwestia.
Co do przekazu - tu bym mógł napisać tekst o rozmiarach kilku takich, jak ten post, się zastanawiając, stawiając pytania, rzucając odpowiedzi i tezy, teorie, pomysły. Brzmi jakbym nie wiedział? Hm, może i brzmi. Ale ja dobrze wiem, co U2 mi powiedziało na koncercie 6ego sierpnia. I tylko to, że chce mi się już mocno spać powoduje, że napiszę tylko tak: U2 nie zapomina o tym, o co walczyło zawsze (no co, masz Desmond'a, masz Bloody Sunday, Walk On i MLK z ASSK, a przejście z Crazy Tonight do SBS to jest MAJSTERSZTYK po prostu jeśli chodzi o przekaz, nazwijmy to, mieszający politykę z filozofią, miażdżące to jest), ale tym razem chce też przekazać nam coś osobistego, coś o czym zapomniało chyba nieco przy poprzedniej trasie. Tyle chce to zrobić nie już tak wprost, jak miało w zwyczaju często. Dużo rzeczy. Tak po prostu, piosenkami. O różnych rzeczach. Bo oni są na scenie i grają piosenki, które chcą teraz zagrać z różnych tam powodów, będąc w swoim wieku, mając za plecami całą swoją karierę, nie udając że są kimkolwiek innym, niż są. To jest chyba istota tej trasy. Tak dla mnie, to jest w niej najważniejsze.
A, co do strojów - no ja już wolę odjazdy Adasia niż te wieśniackie kurtki i zaczesy Bono z VT, stylizacja na młodego rockersa co daje rade i wcale nie ma już czterdziechy dawno skończonej, litości
Aaa. I generalnie wizerunek VT w dużej mierze ratuje, ciągnie w górę ostatnia część tamtej trasy, wiecie, AUS-NZ-JAP, wcześniej South America już ciągnęła w górę, sle raz, że to już jakby nie jest do końca esencja VT, a dwa, że wolę jednak porównywać analogiczne okresy obydwu tras.
Mam wrażenie że jutro się będę musiał tłumaczyć z kilku rzeczy których mi się nie chciało szerzej rozwinąć, no ale w sumie ok, będzie się działo, tak...
Aha, no i tak trochę na marginesie, a trochę a propos ostatniego akapitu polemiki, w sąsiednim wątku napisałem o Moment Of Surrender live tak:
a w ogóle to chciałem powiedzieć, że utwór ten urósł niesamowicie w moich oczach, urósł do tego stopnia, że trudno mi się z nim mierzyć. a, muszę zaznaczyć, chodzi mi o wersje live. i tu bez znaczenia czy chorzów, mediolan czy pasadena (choć snippet drowning man w amsterdamie... jezu, miliard/10). chodzi głównie o to, że dawno żadna piosenka, żaden kawałek muzyki nie rozpirzał mnie tak emocjonalnie, jak to. czasem włączam sobie jakieś wykonanie, zaczyna się intro i zdarza mi się wyłączyć w obawie przed zderzeniem z tym absolutem. jakiś niesamowity duch tej muzyki, niesamowita atmosfera tych wszystkich wykonań, w wielkich przestrzeniach kolejnych stadionów... odpadam. na elevation tour ktoś kiedyś przyniósł taki transparent "this is our church!" - ja bym go rozwieszał, kiedy na koncertach 360 grają własnie moment of surrender. właśnie też pamiętam jak pierwszy raz widziałem nagranie video z barcelony, tylko tych czterech gości na scenie, co z tego że mają jakąś tam wielką scenę, jak ona nie ma w tym momencie żadnego znaczenia (naprawdę ktoś zwracał na nią uwagę kiedy to grali? no ej, nie wierzę). tylko ich czterech, najprostsze światła i kumulacja magii i duchowości muzyki (o ile można o czymś takim mówić) nieporównywalna z niczym. miazga, miazga, miazga. dosłowna. cieszę się niesamowicie, że miałem okazję to przeżyć. dla mnie jeden z TYCH momentów w historii U2. i ten moment powtarza się co koncert właściwie, wyobrażacie sobie?I teraz, zastanawiam się... no było Kite w Australii na VT. Te kilka razy. Ale hm. Tamto Kite było perfekcyjne muzycznie, ale nie miało też już TYCH emocji, jakie miało jeszcze na ET, chyba jednak. A MoS jest i perfekcyjne i... i powyższy tekst. No to tak na dodatek do i tak zbyt długiego pewnie post'u ; )
A - widzę że Atomic Mario prosił o przeniesienie dyskusji w inne miejsce. Obiecuję że jutro przeniosę : )
Edited by acr, 09 marca 2010 - 05:06 .