Rankingi płyt innych wykonawców
#61
Posted 10 września 2008 - 13:14
Moja ulubiona płyta to :
Unplugged 1999
You Learn
2. Joining You
3. No Pressure Over Cappucino
4. That I Would Be Good
5. Head Over Feet
6. Princes Familiar
7. I Was Hoping
8. Ironic
9. These R The Thoughts
10. King Of Pain
11. You Oughta Know
12. Uninvited
#64
Posted 10 września 2008 - 17:08
Cofnąłem się do pierwszych stron i okazuje się że już się tam takie pojawiły. Nie ma innego wątku tego typu.
Ale mogę takowy wydzielić, jeśli komuś się to wyda rozsądne.
Co do Oasis: zasadniczo zgadzam się z Lmollu, tylok Heathen Chemistry zamieniam ze Standing On The Shoulders Of Giants.
Edited by acr, 10 września 2008 - 17:11 .
#70
Posted 24 lipca 2010 - 20:04
1. Wish You Were Here
2. Dark Side of the Moon
3. The Piper at the Gates of Dawn
4. The Wall
5. A Saucerful of Secrets
6. Meddle (w zasadzie gdyby na tym albumie były tylko Echa stałby się dla mnie najlepszym w dorobku PF)
7. Atom Heart Mother
8. The Final Cut
9. Animals
10. More
11. Obscured by Clouds
12. Ummagumma
13. The Division Bell
14. A Momentary Lapse of Reason
of Future Past
the magician longs to see...
one chants out
between two worlds
Fire - walk with me.
#71
Posted 24 lipca 2010 - 22:18
Muse:
1. Origin of Symmetry
2. Black Holes and Revelations
3. Absolution
4. The Resistance
5. Showbiz
Sigur Rós:
1. ág?tis byrjun
2. Takk...
3. ()
4. me? su? í eyrum vi? spilum endalaust
5. Von
in search of experience
to taste and to touch
and to feel as much
as a man can
before he repents"
#73
Posted 24 lipca 2010 - 22:47
Muse:
(...)
Sigur Rós:
Strasznie podoba mi się ten zestaw.
A w ogóle to Sigur Rós to chyba ostatni zespół na świecie za którego ocenianie/recenzowanie byłbym w stanie się wziąć. Nie, żeby ich wszystkie płyty podobały mi się równie mocno, ale tak jakby... tej muzyki się doznaje w taki sposób, że wszelkie jej porównywanie jest malarsko (ej, ten motyw z kolorowaniem i malarkami to jest naprawdę dobry sposób na ukulturalnienie ludzi na tym forum ) trudne. Trochę na zasadzie, że częściej jem sernik niż szarlotkę ale jak dostanę kawałek dobrej szarlotki to i tak wszechświat przestaje wtedy istnieć więc trudno powiedzieć żeby była gorsza od sernika (albo inaczej, Manhattany pomarańczowe > czekoladowe, ale czekoladowe to i tak jest absolut).
Tym bardziej szacun że jednak się na to porwałeś.
No dobra, może Agaetis Byrjun jest poza wszystkim.
#74
Posted 24 lipca 2010 - 22:59
Rozumiem o co Ci chodzi, ale jednak nie było mi tak trudno to sklasyfikować - po pierwsze dlatego, że uwielbiam takie zestawienia i mam w nich wprawę, a po drugie dlatego, że mam moje osobiste zbiorcze kryterium, które się do tego nadaje. Można by je nazwać "kompatybilnością z Owłosem" - z tym co przeżył, z ludźmi, z którymi rozmawiał, z miejscami, które widział, z myślami, z którymi walczył. Głębokość, intensywność i zgodność z jaką dany utwór trafia w tą kompatybilność jest odzwierciedlona w tym zestawieniu. A wszystkie mają inne te parametry, są takie "na jeden jedyny nastrój", a czasami wręcz "na jedną noc" (jak kochanka ), a są takie które są dobre zawsze i wszędzie. No i taki Von ma kompatybilność na poziomie 2-3 %, a Dobry Początek na ok. 90%A w ogóle to Sigur Rós...
in search of experience
to taste and to touch
and to feel as much
as a man can
before he repents"
#75
Posted 25 lipca 2010 - 10:45
To ja też coś napiszę, może kogoś sprowokuję do dyskusji poza tym taki ranking to dobry imperatyw żeby uzupełnić braki w dyskografiach. Na początek mój greatest band przez długi czas czyli Pink Floyd
1. Wish You Were Here
2. Dark Side of the Moon
3. The Piper at the Gates of Dawn
4. The Wall
5. A Saucerful of Secrets
6. Meddle (w zasadzie gdyby na tym albumie były tylko Echa stałby się dla mnie najlepszym w dorobku PF)
7. Atom Heart Mother
8. The Final Cut
9. Animals
10. More
11. Obscured by Clouds
12. Ummagumma
13. The Division Bell
14. A Momentary Lapse of Reason
Przyznam, ze nie znam calej dyskografii Floydow ale ppozycja 12 i 13 zdecydowanie za nisko. To sa bardzo dobre albumy, szczegolnie Ummagumma ktora wyprzedzila swoja epoke. Oczywiscie na pierwszym miejscu stawiam Dark side, zaraz po nim Wish You Were Here...Co do The Wall, to nigdy nie moglem sie przekonac do tego albumu w calosci- ma genialne momentym ale jest strasznie nierowny, dlatego u mnie laduje gdzies w srodku rankingu :>
#76
Posted 25 lipca 2010 - 19:28
#78
Posted 26 lipca 2010 - 09:35
Przyznam, ze nie znam calej dyskografii Floydow ale ppozycja 12 i 13 zdecydowanie za nisko. To sa bardzo dobre albumy, szczegolnie Ummagumma ktora wyprzedzila swoja epoke. Oczywiscie na pierwszym miejscu stawiam Dark side, zaraz po nim Wish You Were Here...Co do The Wall, to nigdy nie moglem sie przekonac do tego albumu w calosci- ma genialne momentym ale jest strasznie nierowny, dlatego u mnie laduje gdzies w srodku rankingu :>
Ciężko mi się zgodzić ze zdaniem że "Ummagumma" jest bardzo dobrym albumem. Być może jest innowacyjna. Ale cali Floydzi już od "Kobziarza u Bram Świtu" byli innowacyjni ("Interstellar Overdrive", "Pow R. Toc H", "Saucerful of Secrets") w tym kontekście "Ummagumma" nie jest niczym przełomowym. Szczerze powiedziawszy w DSotM czy Echoes więcej słyszę z "A Saucerful of Secrets" niż z "Ummagummy". Owszem było to zerwanie z jakąś beatlesowską formą, bardzo odważne z resztą jak na tamte czasy, był to eksperyment ale zupełnie bez zamysłu. Floydzi wiedzieli że chcą zrobić coś nietuzinkowego ale za bardzo nie wiedzieli co to ma konkretnie być. Muzycznie nie ma tu nad czym piać. Jedynie Waters się jakoś obronił ale technicznymi trickami. To akurat było rzeczywiście świetne. W czteroczęściowej kompozycji Wrighta nie ma niczego wyróżniającego się a i raczej nie dorównuje to 'zespołowym' suitom, Gilmour trochę pojamował ale jego "Narrow Way" też jest po prostu przyzwoita. Mocno Crimsonowe dzieło Masona jest fajne ale znów brak tu wybitnych momentów. Mam wrażenie że "Ummagumma" to płyta do jednorazowych przesłuchań, tak trochę jest że jak to już usłyszysz, raz i drugi, to nie za bardzo masz tu po co wracać. Brak tu nie tylko czegoś epokowego ale nawet czegoś co można po prostu przeżywać przez jakiś czas. Płyta studyjna nie gościła w moim odtwarzaczu nigdy przez dłuższy okres (kilka dni) i w zasadzie nie mam z tym albumem żadnych wspomnień poza razem gdy spaliliśmy się z kumplem do "Several Species of Small Furry Animals Gathered Together in a Cave and Grooving with a Pict" i też nie było za fajnie. Może powinna być jedno, maks dwa miejsca wyżej. Ale "More" lubię dosyć mocno a "Ummagummę" mniej.
Daniel -> wnioskuję że nie lubisz człowieka o twarzy konia? ja również za Watersem nie przepadam (podejrzewam że pewnie nawet z tych samych powodów wynikających z dziejów zespołu) ale ciężko mi zaprzeczyć że jego talenty kompozycyjne biją na głowę Gilmourowskie. "The Wall" to świetny album, tu w ogóle nie powinno być dyskusji, "The Final Cut" bardzo lubię. To ciekawy muzycznie, płynny, spójny album, doskonale wyważony. Zasługuje na mocne 4/6. Gilmour ma tu naprawdę świetne solówki, teksty są fajne no i emocje, emocje to czego tak mi brakuje chorobliwie na "Division Bell". Ta płyta (DB) żyje przede wszystkim partiami solowymi Gilmoura. Reszta albumu ma fajne momenty, wpada czasami w jakieś bardziej jazzowe klimaty ale generalnie zupełnie do mnie ta muzyka nie trafia. Jest jakaś taka hermetyczna, podstarzała, bez pary i bez pasji. Nie chcę mówić że jak muzycy którzy ją nagrali no ale jednak. To dobra płyta, dopracowana z ładnymi aranżacjami ale jednocześnie dla mnie potwornie nudna, taka sztuczna w brzmieniu. Najmniej lubię takich Floydów którzy mnie nie potrafią niczym zaskoczyć. Płyty 'gilmourowe' nie zaskakują mnie w ogóle. Stąd tak niska ocena.
of Future Past
the magician longs to see...
one chants out
between two worlds
Fire - walk with me.
#79
Posted 26 lipca 2010 - 10:30
A Momentary Lapse Of Reason jest, mimo fatalnej produckji i brzmienia, pełna muzycznych pejzaży. The Division Bell to już całkiem ożywczy klimat, życie pełną parą, głęboki oddech i wakacyjna podróż. Po okrutnie dekadenckiej Ścianie i The Final Cut to prawdziwe katharsis.
#80
Posted 26 lipca 2010 - 10:53
Po prostu Waters jest dla mnie zbyt ciężki, zgryźliwy, depresyjny i przegadany. No i ten wokal - antytalent czystej wody. W teatrze może i by się sprawdził ale w muzyce rozrywkowej mnie razi. Nie znaczy to, że nie lubię Watersa. Od The Wall czy The Final Cut znacznie wyżej cenię jego solowy album Amused To Death.
A Momentary Lapse Of Reason jest, mimo fatalnej produckji i brzmienia, pełna muzycznych pejzaży. The Division Bell to już całkiem ożywczy klimat, życie pełną parą, głęboki oddech i wakacyjna podróż. Po okrutnie dekadenckie Ścianie i The Final Cut to prawdziwe katharsis.
Ale z drugiej strony Gilmour też wybitnego głosu nie ma "Amused To Death" o tak, popieram! To jeden z najlepszych albumów swego okresu i chyba najlepszy solowy projekt jakiegokolwiek z Floydów. Choć "Wet Dream" Wrighta też lubię.
of Future Past
the magician longs to see...
one chants out
between two worlds
Fire - walk with me.
Reply to this topic
0 user(s) are reading this topic
0 members, 0 guests, 0 anonymous users