Naprawdę nikt nie zauważył, że Miracle Drug ma "skorygowany" refren? Kontrowersyjne.
Właśnie dzisiaj to rozkminiałem na spokojnie. Mi się podoba - w refrenie i tak jest masa energii, na albumie zawsze brzmi to jak "wybuch gitary". Więc takie zróżnicowanie dynamiki nie sprawia, że jest jakoś nudniej. Na początku mocno jak zawsze, później zwolnienie na zaczerpnięcie oddechu i zwolnienie na koniec. Nie wiem czym to tłumaczyć, ale wydaje się, że chłopaki mają z tej drobnej zmiany bardzo dużo zabawy; jakby Bono z uśmieszkiem zatrzymywał orkiestrę i dawał później znak. Mam jedno ale. Mógłby się zdecydować jakie słowa śpiewa w refrenie. Rozumiem, że teraz jest on dłuższy, ale takie "aaaa - łooo" jest mega słabe Tym bardziej, że to przecież wyjątkowo ładne słowa.
Mnie się natomiast podoba grooviasta gra Larry'ego. Słychać to nawet w Vertigo.
W ogóle bardzo dużo zmienia w swojej grze pan Mullen Jr. Chociażby to, że gra na kilku różnych zestawach perkusyjnych - może to go tak "uwolniło"? Na 360tce siedział cały czas otoczony tą ogromną perkusją, a tutaj są lżejsze kity, co słychać szczególnie w Mysterious Ways (o którym pisałem) - nagle może sobie pozwolić na więcej lekkości w przejściach. Właśnie o formę fizyczną Larry'ego bałem się najbardziej, czy nie będzie zwalniać, czy upraszczać sobie gry "w tym wieku" ale - jakkolwiek dziwnie to zabrzmi w przypadku tak doświadczonego muzyka - widać, że ma pomysł na siebie i chce spróbować czegoś nowego. Super, po raz pierwszy od dawna będę przysłuchiwał się jego grze z większą uwagą.
Iris z końcówką „Free yourself, to be yourself…” już teraz brzmi cudownie, a jak to będzie w Hiszpanii, czy we Włoszech, gdzie publika będzie na pewno milion razy bardziej zaangażowana, to na samą myśl mam ciary. (...)
Czekam na kolejne zmiany w secie, może na jakieś większe niespodzianki, bo w sumie po za When Love Comes To Town, które tak jakby zostało wymuszone przez sytuację (ciekawy jestem, czy pojawi się jeszcze w ogóle na tej trasie), to niespodzianek tak naprawdę nie ma żadnych
Iris jeszcze nie czuję tego zakończenia, bo nagle po głośnej, mocnej gitarze grającej po akordach jest taka... cisza. Mógłby dać Edż jakimś flażoletem czy coś. Ale faktycznie, poczekajmy na bardziej partycypującą publikę. W Invisible też mi czegoś brakuje; super pomysł z pojawianiem się i znikaniem (ktoś bardzo celnie przypomniał Kraftwerk), ale później wchodzą światła na publiczność i... tyle. Coś tam powinno się jeszcze znaleźć - w sneak peaku u Fallona było widać na ekranach słowa z tej piosenki przecież. Zepsuło im się coś na openingu?
Wiadomo, że Love comes to town było powodowane śmiercią B.B.Kinga, ale pokazało to właśnie, że potrafią spokojnie zagrać nowy, mniej skomplikowany utwór. Wyszło im to naprawdę na luzie, bez jakiś pomyłek i liczę na to, że B-stage stanie się miejscem, gdzie będą bawić się właśnie takimi prostszymi, granymi "po akordach" kawałkami; bez nachodzących ścieżek i miliona ustawień efektów Edge'a. Coś o co błagaliśmy w końcowej części 360tki - dlaczego grają cały czas tego nieszczęsnego Stucka skoro akustycznie jest tyle rzeczy do przegrania? Mam nadzieję, że bardziej komfortowe warunki hali pozwolą im na większą swobodę.