Na pierwszy ogień pójdzie chyba moja ulubiona płyta, może z racji tego, że trasa również jest moim zdaniem najlepsza.
Wiele osób zarzuca tej płycie cukierkowość, brak świeżości. Moim zdaniem jest to po prostu powrót do korzeni z bagażem ponad 20-sto letnich doświadczeń na plecach.
Przede wszystkim świetnie wyprodukowania. Mamy mnóstwo różnych ścieżek, smyczków, przeszkadzajek i wszelakich pierdół. Słuchając utworu kilkanaście razy możemy powoli odkrywać cóż tam w głębi się kryje. Niech za przykład posłuży mi choćby When I Look at the World, mnóstwo bajerów, jednak nie przeszkadzających w ogólnym odbiorze.
Nie muszę wspominać o melodiach, które od samego początku charakteryzują U2. Wiele wspaniałych partii, Kite, Stuck In A Moment...Duża dawka energii, może nie do końca objawiającej się w wersji studyjnej, ale jak przystało na "jutu" na koncertach wyciągają z piosenek maksymalne pokłady powera. Czyż wejście do refrenu New York nie wywołuje ciarek na plecach? Czyż charcząca gitara w Elevation to nie jest rock'n'roll?
Nawet Grace nie przeszkadza mi na tej płycie, powiem więcej, podoba mi się, w końcu musi być wieńcząca cały album, jak nie "40", Wake Up Dead Man to niech będzie nią Grace.
Nie podoba się rytm In A Little While? Włącz wersje z Bostonu. Nie podoba się Wild Honey, ok mi też ;-)
I nie mówmy o tym tekście o Walk On, ani o dosadnym tytule "Peace On Earth". Po prostu, all that you can't leave behind...
![Dołączona grafika](http://img142.imageshack.us/img142/2812/gwiazdkawb1.gif)
Zapraszam do dyskusji, za wszelakie błędy, z góry przepraszam ;-)