Cóż, już dziś 1 września, nowa szkoła, może pocwiczę trochę sprawozdania na polski...
Raczej nie będzie to lepsze od relacji Wierciochowej, ale też swoje 3 pensy tu wrzucę.
Zaczęło się już ok. kwietnia/maja tego roku, namawiałem kolegę (mojego chorzowskiego) żeby pojechał ze mną na obóz do Oxfordu. Argumentem było że U2 gra wtedy koncerty w UK, kolega się nie przekonał. Przekonał się drugi, który fanem U2 wielkim nie jest. Te słowa kwietniowe, to były tak pół-żartem pół-serio, ale szczerze mówiąc nie myślałem że się na któryś załapię.
Potem nadszedł lipiec - BUM! - zwarcie w mózgu - Londyn, Glasgow, Sheffield, Cardiff!!! Pamiętam tę noc, łaziłem po mieszkaniu cały natchniony i podjarany...
Wyszło na Cardiff, bo weekend, Sheffield też wchodziło w grę, ale jakoś Cardiff kusił bardziej - ostatni koncert w Europie - niespodzianki może...
Później kombinacje alpejskie jak to wszystko wykonac, namawiana ciocia z wujkiem w UK, ale sprawnie się wykręcili, potem szukanie może jakiegoś hostelu, spanie na dworcu. W końcu trafiłem ze Zbychowym błogosławieństwem na Wierciocha, który przygarnął mnie na wykładzinę w swoim apartamencie. Chenquieh!
Jeszcze taka ogólna refleksja. Przyleciałem do Anglii - od razu jakoś lepiej, gdyż wszyscy gdzie nie spojrzysz koszulki U2360. Włączyłem radio BBC1, a tam na żywo Bono z Edgem zapowiadają nową piosenkę, tzn. starą nagraną na nowo z odrzutów z TUF. Jeszcze popytałem Węgra z mojej szkoły językowej, którego widziałem w koszulce U2360 o Londyn. Wepchnął się w kolejkę barbarzyńca!
Dobrze, więc mamy 22 sierpnia, sobota. Wychodzę z host domu ok. 6 rano, zimno jak diabli, a ja tylko w cienkiej bluzie, ze względu na miejsce w torbie, gdzie musiał się jeszcze zmieścic śpiwór i inne cenne rzeczy. Wyszedłem z katarem, wróciłem ze świńską grypą, hehe!
Oxford railway station, cały plan podróży z kosztami mam wypisany ładnie na karteczce. Podchodzę do okienka proszę o bilet do Cardiff Central, wyskakuje mi zamiast 11.50 - 22.50
. Bilet trzeba było kupic z wyprzedzeniem, myśl, myśl, myśl...
Więc, Oxford --> Didcot Parkway --> Swindon --> Cardiff Central.
Zajechałem w Cardiff ok.10, pierwszy raz w Walii, coś przedziwnego. Takie lepsze kaszuby UK. Spytałem panie w pociągu czy one na U2, odpowiadają że tak, a później padło pytanie you too? To taka śmieszna anegdotka. Tylko zahaczając o sklep spożywczy z sandwichem dłoni gnam pod stadion. Trzy kolejki przy bramie numer 6. Stoję w najkrótszej, aha zapomniałem napisac, bez biletu, który zaraz miał wyruszyc w drogę. Towarzystwo kolejkowe, całkiem miłe - trzy panie, jedna właśnie wracała z Sheffield oraz bardzo mocno podjarany grubszy pan. Oczywiście podzieliłem się wrażeniami z Chorzowa - tyle na ile język pozwalał. Pan Erni Budzisz był chyba pierwszy w kolejce. Bardzo dużo starych ludzi w kolejce, po 60. Ochrona
przemiła, pan szef ochroniarzy Jerry, przyszedł się z nami przywitac, przedstawic się, zapewnił nas że dostaniemy się do GC, a nasze bramy zostaną otwartę 15 minut przed czasem. Stadion z zewnątrz robił wrażenie ogromnego, wewnątrz już nie tak bardzo.
Wszystko fajnie, tylko nie mam biletu... Znalazłem gościa przez u2start, który mi sprzedał bilet po cenie nominalnej, problem w tym że miał byc o drugiej a przyjechał po czwartej, ze względu na korki. Przybiegł do mnie cały spocony, ale bardzo uprzejmy, trochę go poddusiłem nerwowymi smsami z kolejki, bardzo w porządku gośc. Chociaż przybiegł w ostatniej chwili, bo zaraz potem zrobił się ścisk w kolejce.
16.45 - bramy otwarte, nikt nawet nie rzucił okiem na moją wypakowaną po brzegi torbę... A później już tylko Run, Forrest, Run! Dzisiejsza strategia to pchamy się pod samą scenę! Ochroniarze uspokajali: Calm down! You're in! You're in! I tak trzeba dziko biec! Miejsce miałem w czwartym rzędzie od sceny frontem do mikrofonu Bono, widocznośc wspaniała, po prawej banda Włochów, po lewej państwo po 60-ce z córką z wytatuowanym Bono na ręce, za mną bardzo uprzejmi Anglicy, którzy wypytywali mnie o Chorzów. Tak leciał czas... The Hours podobało mi się bardzo, coś jak The Smiths z INXS tak jakby. Glasvegas średnie, a się trochę napalałem. Wokalista The Hours cały czas gadał z Włochami ze sceny, kazał im wstawac, a oni proponowali mu pringelsy. W międzyczasie zgadałem się smsowo z Wierciochem.
20.30 - godzina zero - Ground Control to Major Tom - ciary były, choc juz nie takie jak w Chorzowie. Kingdom i lecimy...
Larry siada za perkusją, moja miejscówka pozwalała mi analizowac ten zagadkowy wyraz twarzy, i łubudubu bębny do
Breathe. Wychodzi Edge - nasz naukowiec, wychodzi Adam z serdecznym pomarszczonym uśmiechem w stronę publiczności, no i wychodzi nabuzowany Bono, szał... Ta da!!! du dy dy dy! 16th of June i jechane... Świetny opener.
No Line On The Horizon - co tu napisac, wszystko poprawnie, z szaleństwem na oooooooo-ooo-ooo-ooo-ee-oo-ee-oo!
Get On Your Boots czyli znowu Telecaster wydrylował mi mózg, niesamowite widziec Bono skaczącego w twoją stronę krzyczącego c'mon! a ty słyszysz to mimo że nie krzyczy do mikrofonu...
Magnificent poprawne, cały czas miałem Edga i Bono nad głową.
Beautiful Day - niestety tu się trochę popsuła atmosfera przez schlanego gościa przeciskającego się przez tłum, pytał mnie czy jestem fanem U2 i dlaczego...
Dżizas, był okropny. Cały czas coś wrzeszczał, ludzie w okolicy byli mocno poirytowani.
Mysterious Ways - oł je! Bardzo się ucieszyłem że jest mi dane usłyszec to na żywo fanki, fanki! Starałem się ignorowac zapach wódki i wrzaski kolesia za mną i się dobrze bawic!
I Still - niestety niezbyt dużo zrozumiałem z tego co Bono mówił, tylko o rodzicach Edge'a którzy gdzieś tam siedzieli. Niestety pan za mną wrzeszczał: I've payed for this concert! You better fuckin sing! D'oh... Ajstyl wyśpiewany poprawnie przez Millenium Stadium, jednak Brytyjczycy znają tekst. Stand By Me - wielkie. Pijany pan zamknął się po ajstylu! Thanks Science!
Stay - druga miła niespodzianka, wspaniałośc - dressed up as a car crash, your wheels are turning but you're upside down.
Unknown Caller - cóż, wierzcie mi albo nie ale nawiązałem kontakt z Bono i proszę mnie nie budzic...
The Unforgettable Fire - niestety niewiele pamiętam bo pani obok mnie zemdlała i wszyscy byli nią zaaferowani... Trzeba ją było wynieśc, potem ochrona rozdawała wszystkim wodę.
City Of Blinding Lights - wg. mnie najsłabszy kawałek podczas koncertów z 360, ale i tak zabawa była niezła
Vertigo - vertigo to vertigo
Crazy Tonight - szaleństwo jak zwykle, śmieszne pomyłki rzekomo skacowanego Bono. Jednak chyba żeby doświadczyc pełnego szaleństwa trzeba widziec jak Larry, Edge i Adam biegają po wybiegu - coś za coś!
Sunday Bloody Sunday - w Chorzowie przeżywałem stan przed zawałowy z wycieńczenia, tutaj było lepiej, jednak trochę spałem poprzedniej nocy. No i snippet mojej ukochanej Armii Olivera Elvisa Costelvisa!
Pride - niestety na tej trasie niezbyt dobre wykonanie jak na mój gust. Ale kiedy krzyczysz: They could not take your pride! czujesz moc...
MLK nie było śpiewane dla Aung San Suy Kyi tylko dla jakiejś przyjaciółki zespołu, kolega pijany wydał się zaniepokojony i wrzasnął ongsansuczi! tak że aż się przestraszyłem
Walk On - kiedy trzymasz maskę myślisz bardziej żeby ci ręka nie zdrętwiała a nie o piosence
, więc nic specjalnego nie powiem tutaj.
Streets - ojezu! ojezu! ojezu! Coś niesamowitego! Nie przeżyłem tego w Chorzowie, ale w Cardiff było to słynne szaleństwo na Streets z wybuchem świateł, chwyciłem się z Anglikami i Włochami za ramiona i skakaliśmy razem! Love and Peace!
Zespół zszedł po streets, zaraz potem pojawił się Desmond Tutu w jego place in three hundred and sixty degrees. Włosi obok mieli niezły ubaw naśladując Tutu i jego GRREEJT problems! Dziwnie było go słyszec przed One, jakoś tak...
One - tak jak napisał Wiercioch, zagrane emocjonalnie, mnie zmiażdżyło...
Bad - najbardziej entuzjastyczna reakcja publiczności na tę piosenkę właśnie! Ja także byłem podniecony, nie słyszałem tych wszystkich błędów, ważne że słyszałem Bad. Snippet 40 - nie wiem jak trybuny ale płyta ciągneła mocno aż do robota z UV, BTW Włosi nabijali się i z tego...
Ultraviolet - piękne, widziec Bono wiszącego na mikrofonie z tak bliska, śpiewającego You bury your own treasure! Ech...
With Or Without You - również piękne, sam sobie wykrzyczałem Shine Like Stars, nawet miałem wrażenie że Bono na mnie looknął wtedy, ale to może były emocje... Ale o ten snippet to aż się prosiło!
Moment Of Surrender - bezcenna mina Bono, kiedy tłum zaczął śpiewac ooo-oo-oo-ooo-oo-oo! Wspaniała radośc - joy biła z jego twarzy! Po Moment Of Surrender Bono powiedział do technicznego na boku good job! Adam rzucał kostki i pokazywał kciukiem do góry, mówiąc good one! very good one!
I tak się skończyła trasa europejska 360 Tour, prawie dostałem setlistę, Phil rzucał później fake bo z Zagrzebia
. Odnaleźliśmy się z Wierciochem i wyruszyliśmy w dwugodzinną jutową podróż z Cardiff do Newport, zahaczając o Tesco czynne 24h, tylko że od 22 nieczynne
. Potem w apartamencie Wierciocha rozłożyłem śpiwór i zatopiłem się w miękką jak aksamit wykładzinę...
Następnego dnia, od siódmej na nogach - ok. 10 w Oxfordzie, pociąg kosztował 15 funtów drożej niż miał, ale już wszystko jedno mi było...
.
Dobra, to by było na tyle - trochę się ropisałem! Troche chaotyczne może byc i błedów też trochę, sorry! Dzięki Wiercioch raz jeszcze! Już 1 września Matko Bosko Kochano! Sleep tonight, and may me dreams about my new class be realised!