Posted 19 kwietnia 2009 - 10:02
Myślę, iż dojrzałem już do obiektywnej opinii nowego albumu.
*No Line On The Horizon*
- Bardzo trafny wybór na otwarcie albumu. Delikatny dźwięk waltorni i dostajemy, jak ja to nazywam, 'kopa o morskim klimacie'. Zwrotka jest wspaniała, cudowna, nieziemska i kosmiczna, za to z refrenem jest nieco gorzej. Mogli frazę tytułową zaśpiewać w innym przesylabowaniu (te 'no - no line on the hori - izon - no - no line' nie wypada dobrze na tle zwrotek, ale nutki Edge'a to nadrabiają). Druga rzecz - nie mam nic do żadnego 'ooo-ooo-ooo' na tym albumie, za wyjątkiem tego, które pojawia się w tym utworze po drugim refrenie. No żesz, to brzmi jak konanie, jak jakaś agonia w bólach i wogóle, a potem Bono troche skrzeczy 'the song in my head...' - mógłby się postarać ciut bardziej (w singlowej wersji jest lepiej). Ale dalej. Po tych dźwiękach śmierć zwiastujących, jest naprawde geniusz, piękne wyciszenie, przester Edge'a i piosenka wraca do swojego prawidłowego rytmu. I ta mini solóweczka na końcu, poprzedzona ciekawo zaaranżowanym wokalem. Końcówka udana. Bardzo. Ogólnie 7/10. Gdyby nie te piłowanie ryja w połowie piosenki, byłaby czysta dziesiątka.
*Magnificent*
- Po 'Streets' najlepsze intro w historii zespołu. Nieco prosty i banalny tekst, ale wszystko rekompensuje melodia. Tu nawet Larry zasługuje na wielkie uznanie. Adam jak Adam, prostolinijnie i dostatecznie, no a Edge gra jak powinien grać. Apropos 'ooo-ooo' w tym utworze - może być, nie neguję, jak w powyższym przypadku. Ciekawe, surowe przejścia do magicznego refrenu, wzniosłe solo - to może być po 'GOYB' number dos na koncertach. Kolejna rzecz - elektronika w utworze. Jest jej dodyć dużo, a jednak blednie na tle instrumentów. Chociaż te pikania, zgrzyty na początku, przesterowane dźwięki - miód dla uszu. A potem wejście tego, czego od U2 oczekujemy. 10/10, bez wahania.
*Moment Of Surrender*
- Następca One? WOWY? Running To Stand Still? Raczej nie, ale można ten utwór postawić na tej samej poprzeczce. Nie wiem, co Wy widzicie w nim takiego złego. To, że trwa 7 minut i 24 sekundy? Że jest tam wzmianka o bankomacie? Że Edge zagrał zbyt proste solo? Dla mnie słowa Eno, że MoS to arcydzieło, sprawdziły się. Ten utwór ma w sobie niesamowity ładunek emocji, narastające napięcie przed refrenem, w tle smutny synth - to wszystko jest genialne. Bono mógłby śpiewać, co prawda, trochę 'spokojniej', ale mi to nie przeszkadza. Nawet ciągnące się końcowe 'oo-oo' mógłbym słuchać godzinami. Bardzo ciekawie zaarażował to Larry - elektronicznymi drumsami (po pierwszym przesłuchaniu już to wychwyciłem). A Adam ma tu jedną ze swoich najlepszych partii w karierze (stawiam obok WOWY, Bulleta, Silver And Gold i nawet Wire). Inna sprawa. Co z tego, że Edge gra tu prostą solóweczkę? Właśnie o to chodzi. Proste akordy, ale za to ile emocji potrafi coś takiego wyzwolić. Mało kto potrafi wprowadzić w trans za pomocą 2, 3 akordów. 9,5/10. Pół punkta odjąłem za, chaotyczny miejscami, wokal Bono.
*Unknown Caller*
- Tutaj natomiast nawiąże do hymnowego charakteru tej piosenki niczym 'Sunday Bloody Sunday', czy 'Pride'. Utwierdzają w tym przekonaniu waltornie i organy. I oczywiście najlepsze 'ooo-oo-ooo', jakie znalazło się na płycie. I nie zgadzam się z Jego Czczigodnością, Witasem, że to flaki z olejem, jak gdzieś, kiedyś wspomniał. Najlepsza jest tu także solówka. Edge udowadnia że potrafi grać prościukie chwyty (patrz, punkt wyżej), jak i wirtuozowskie partie. Ładnie z instrumentami chłopaków zgrywa się symfoniczny podkład. Tak jak wiele osób już wspomniało, zwrotki i refren mają, pełen patosu, charakter. Tekst piosenki też jest na poziomie, a liryki w refrenie są zajebiaszczo dopracowane, jeśli chodzi o kontekst melodyczny. I dwa słowa i intrze oczywiście - jakby mogło być inaczej - bardzo dobre. Utwór bez słabych punktów. Śmiało 10/10.
*I'll Go Crazy If I Don't Go Crazy Tonight*
- Ładna piosenka. I tyle. Tej kompozycji nie będę wychwalał pod niebiosy, jak cztery poprzednie, bo jest czego się uczepić. Poza solówką Edge'a i zwrotkami, nie ma nic godnego większej pochwały. Bono za bardzo piłuje w refrenach, wstęp żywcem zerżnięty z 'War Is Over' Johna Lennona, końcówka jakaś taka... nijaka... I wogóle tytuł nie wygodny. Za długi. Ale jakby nie być sknerą i patrzeć na utwór pod względem spójnej całości, to fajnie się tego słucha. 6/10. Bo mogło być lepiej.
*Get On Your Boots*
- To jest Mofo/Vertigo tego albumu. Utwór tak oszlifowany, że nie można się o nic zahaczyć. U2 poszli krok do przodu, podejmując się tak ryzykownej aranżacji, i jak w ich przypadku to bywa, ponownie obrali tę właściwą drogę. U Larrego słychać konga - dużo wyraźniej wybijają się one w wersji 'live'. Wogóle jeśli chodzi o bębny to nałożyli chyba kilka ścieżek, jedna na drugą - akustyczny zestaw, konga, elekroniczny i jeszcze jakieś sample (posłuchajcie chociażby centrali w zwrotkach). Adam ciekawie basikiem pulsuje - miły funk. Raz on na pierwszym planie, raz Edge. Tu gitare faktycznie można określić mianem potężnego riffu (tylko mały minusik, co do solówki - jest za cicha). A moment 'let me in the sound' wgniata w podłode po prostu. Wogóle myśle że tą frazą mógłby się zwać album i też źle by nie było. W Chorzowie gardła na pełną moc, gdy będą to grać! 10/10.
*Stand Up Comedy*
- Mocne, konkretne i żywe. Nie rozumiem tego, że odstrzeliliśćie ten utwór jako pierwszy z survivoru i to z miażdżącą ilością 21 głosów. To najprawdopodobniej o tym riffie mówił Edge, jako o jednym z najlepszych w jego karierze (bo pierwotnie była mowa o 'For Your Love', a ta fraza występuje w tym utworze - może to tytuł roboczy, nie wiem, ale prawdopodobieństwo zawsze jakieś jest). Sam jednak uważam, że Edge trochę przesadził z tą 'najlepszością'. Owszem, riff jest zajebisty, solo jeszcze bardziej i ten warkot, który potem następuje... To trzeba usłyszeć, lecz do Streets, czy nawet do Vertigo trochę mu daleko. Tekst (adekwatnie do tytułu) stawia na nogi. Może ogólnie utwór nie jest nie wiadomo jak zachwycający, ale ma w sobie trochę luzu i swobody. A to w muzyce też jest potrzebne. Fajnie się buja przy tym, a ta gitara po prostu dodaje człowiekowi pewności. Miejmy nadzieję, że nie pominą tego na trasie, albo chociaż uczynią wymiennikiem. 8/10.
*Fez/Being Born*
- Po Breath i MoS numer 3 na płycie. Mamy tu przykład utworu, gdzie melodia mówi więcej niż tekst (mi się tak wydaje, bynajmniej). Dobrze obmyślone, elektroniczne intro przeplatane jakimiś bitami, samplami (ale chyba Adam tu gra normalnie). Wszystko urzymane w lekkiej dozie tajemniczości i mistycyzmu, aż do momentu wejścia gitary - jednym słowem dreszcze. Myśle że tą gitarę w tle obsługuje Bono, a te wysokie akordy Edge. Słuchać też jak Adam wędruje ręką po gryfie - raz nisko, raz wysoko. No i Larry - partia, którą stawiam obok Please, Bulleta, Hold Me i ES. Tytuł ładnie odnosi się do melodii, która jest wręcz przesiaknięta orientalizmem, tymi 'arabskimi' klimatami. Pod koniec utworu, w mojej wyobraźni zawsze maluje się pustynny zachód słońca. Widać, że ponowna wizyta w Maroko dobrze zrobiła chłopakom. 10/10 daję.
*White As Snow*
- Bardzo piękna ballada, przejmująca swą delikatnością i zarazem stanowczością. Napisana z punktu widzenia żołnierza. Trąby, marszowa perkusja - na myśl wraca Sunday Bloody Sunday, chociaż tam zamiast dęciaków są smyczki. Gitara wprowadza odpowiedni nastrój, klimat w jakim trzeba odbierać piosenkę. Co prawda, nie ma tu żadnych krzywizn, których bym się uczepił, ale piosenka wybija się na tle albumu swoją odmiennością, co narusza mocno spójność płyty. Gdyby znalazła się na przyszłym 'Songs Of Ascent', pewnie by wpasowała się w tamten klimat. Nie wiem jak Wy, ale ja uważam ten utwór za 'odmieńca'. Nie mam na myśli tego, że jest gorszy jakością, czy tekstem, bądź przesłaniem, bo od takiego I'll Go Crazy, czy od Stand Up, jest lepsze. Jeśli nie patrzeć tu na spójność płyty. Każdy utwór opisuje w tej recenzji osobno, dlatego daje 9/10. Inaczej może by było 5, nie więcej.
*Breath*
- Mój numer 1! Pomysł zmieszania mocnego gitarowego riffu z delikatnością klawiszy był genialny! Ale od początku. Wstęp Larry'ego - tu zaryzykuje - najlepszy w karierze. Potem te wejście, ten kop, ta moc... Coś cudownego. Riff ciągnący się przez zwrotki, potem zmieniający się na przejściach i w refrenie - to o tym Edge powinien powiedzieć jako o swoim najlepszym w karierze, a nie o Stand Up. Tekst piosenki zajebiście usylabowany do melodii, Bono doskonale zaśpiewał, szybko, konkretnie i z powerem. Adam też nie próżnuje - tworzy doskonałe tło pod Egde'a, inaczej ten riff traciłby na swoim pięknie, byłby za 'suchy'. Najlepszy moment jest między 3.18 a 3.29. A solówka jest tu absolutem, i nikt mi nie wgada że jest inaczej. Oby Edge przedłużył to solo na koncertach. Daje 11/10. No.
*Cedars Of Lebanon*
- U2 tradycyjnie już kończą album nastrojowo, klimatycznie, z małą dozką smutku. Można by ten utwór skojarzyć z 40, z Wake Up Dead Man. W podobieństwie do White As Snow, tutaj tematyką też jest wojna, tyle, że widziana oczyma korespondenta wojennego. Przywołuje mi to na myśl film z Gibsonem 'Byliśmy Żołnierzami'. Tam też był korespondent opisujący zdarzenia na wojnie. Skromniutka melodia, powtarzający się motyw perkusji, 'malutka' solówka i przede wszystkim niesamowity wokal Bono, czynią z tej ballady dzieło dopracowane wybitnie, a słowa '...child drinking dirty water form the river bank...' są dla mnie najwspanialszą frazą na albumie. I na koniec utworu pewien morał. Klasowe zakończenie historii. Śmiało 10/10.
I średnia albumu: 9.1/10
Dziękuje.