New York
sorry, Rodia
Artur Rojek by tego nie pochwalił.
Dobra. Ogólnie sorry, że się dawno tutaj nie udzielałem ani nie odzywałem, ale ostatnio raz, że mam mało czasu, a dwa, że jestem teraz poza wawą i mam zmniejszony dostęp do neta więc chyba nawet bym się nie podjął prowadzenia surwajwora - więc dobrze, że piotrasik się za to zabrał i ogarnął, tylko jakby jeszcze zmienił totalnie nietrafioną datę koncertu w tytule wątku to by było super
Dla uściślenia: bostońskie DVD zostało złożone z czterech, a właściwie z trzech koncertów, które miały miejsce w dniach 5-9 czerwca 2001 r. w Bostą. Jeszcze ściślej: z gigów z 5, 6 (głównie z tego) i 9 czerwca. Z 5 czerwca pochodzi całe Stay i pełna furii końcówka Gone
, ale większość piosenek z 6 i coś tam jeszcze z 9. Więc najlepsze daty do tytułu wątku byłyby: 5-9.06.2001 r. ^^
Ogólnie to w celu nadrobienia moich surwajworowych zaległości do niniejszego postanowiłem podejść wyjątkowo kompetentnie i wczoraj przesłuchałem cały koncert na moich nowiutkich słuchaweczkach jednocześnie pracowicie rozrysowując na karteczce moją listę
Zadanie było o tyle trudne, że Boston - jak to każdy wie - wymiata i bardzo ciężko jest rozróżnić poziom wykonań piosenek, które często mają tenże nieprzyzwoicie do siebie zbliżony. Np. jak tu wybrać między cudownym Bad i równie cudownym With or without you? No ale jakoś się udało, więc lista jest gotowa i sądzę, że szykuje się ciekawa (i ciężka) rozgrywka
Ciężka tym bardziej, że zdaje się, że na skutek mego długotrwałęgo wystawienia na działanie zespołu Radiohead jeden z utworów U2, za którym wcześniej nigdy jakoś nie przepadałem gwałtownie zyskał w moich oczach i zupełnie nieoczekiwanie wskoczył mi na drugie miejsce. Ten kto zna Radiohead może się domyśli o który może chodzić
I w sumie zdziwiłem się, że tak szybko wywaliliście Desire, które wcale nie jest tu takie złe, wolę o wiele bardziej je niż np. Wake Upa czy średni wykon Elevation.
Aha, jeszcze jedno. Im dłużej słucham koncertów i bootlegów z Elevation Tour tym dobitniej przekonuję się, że to była naprawdę najlepsza trasa U2. Nawet na kiepskiej jakości bootach - wyrazistość melodii, wyeksponowanie instrumentów, dźwięczność gitar i mocarne głosisko Bono, które nigdy wcześniej ani później tak nie grzmiało świadczą o absolutnym muzycznym, artystycznym, a nawet osobowościowym topie, na którym wtedy był ten zespół. Do tego dochodzi intymny klimat hal, wspaniała scena i ogólne wyluzowanie, dzięki któremu te występy były naturalne, niewymuszone i sprawiały wrażenie (i często też chyba takie były) spontaniczności, a jednocześnie nie traciły na tym ani trochę ze swojej zajebistości i muzycznej potęgi - no po prostu magia
A jeszcze na mnie osobiście wyjątkowo działa powrót amerykańskiej muzyczności po eksperymentach z europejskimi klimatami i romansu z Ameryką w ogóle, które U2 przeszło na tej trasie pierwszy raz od czasu Joshua Tree. Bo chyba nie będzie to nietaktem jeśli powiem, że najważniejsze dla nich były pierwsze i trzecie legi tej trasy, a ten drugi, europejski, trochę raczej pozostał na uboczu ich pamięci.
Long story short: wywalcie Wake Upa