Uwaga: jak zwykle będzie długo i nie na temat... ale nic na to nie poradzę, że jestem królowa dygresji a poza tym jest za późno na poprawki
Wyprawa na koncert została zaplanowana jako część wakacyjnego wypadu - postanowiłam zaryzykować i namówiłam przyjaciółkę do wyjazdu do Włoch kosztem naszego dorocznego babskiego wyjazdu na ukochaną Kretę. Bilety na koncert kupione zostały tradycyjnie pierwszego dnia sprzedaży - nie za bardzo orientowałam się na jakie miejsca, czy naprzeciwko czy za sceną, jako że mapka wyjątkowo mętna a włoski mało zrozumiały. Nieważne - ważne że były i to 'po taniości' jako ze wyjazd miał być ekonomiczny. Sprytny plan jednak padł w momencie, gdy dowiedziałyśmy się o operacji Boniasa - postanowiłyśmy postawić na wolność wyboru i jazdę samochodem. Jeśli rudzielec się nie wykuruje, miałyśmy jechać w innym kierunku...
Fatum niewiadomego zawisło nad nami ponownie w momencie, gdy moja przyjaciółka idąc za głosem instynktu wykonała test ciążowy - z pozytywnym wynikiem. Jak się później okazało - podwójnie pozytywnym... Na szczęście na tym froncie wszystko było w porządku i postanowiłyśmy nie zmieniać planów. Oczekując na wieści z niemieckiego szpitala namówiłyśmy jeszcze jedną niebogę na wyprawę z ziemi polskiej do włoskiej, wniosła ona w posagu znaczną zniżkę na noclegi w hotelu, dzięki czemu udało nam się nie zbankrutować kompletnie i wydawać mniej niż na hostel. Tyle że w Genui. Genua jest na wybrzeżu, 2 godziny drogi od Turynu - witajcie upragnione wakacje!
) Żegnajcie - koczowanie pod stadionem i polowanie na autografy pod hotelem... Pożegnanie nie było jednak łzawe i obyło się bez scen
Pławiąc się w nieprzyzwoicie ciepłym morzu i zajadając jego mieszkańcami w okolicznych knajpach, zastanawiałam się cały czas jak to będzie - czy chłopaki dadzą radę po przerwie, jak będzie się sprawował głos i kręgosłup Bono, czy nadal wyjazd na drugi kraniec Europy zakończy się podsumowaniem 'Warto było...'. Moje towarzyszki miały szczęście, bo zastanawiać się nie musiały, za to musiały znosić moje próby edukacji muzycznej przed i po koncercie - z różnym skutkiem (chociaż przyznać muszę, że o wiele łatwiej im szło po fakcie). Najłatwiej było im się przyzwyczaić do ATYCLB i bestofów, NLOTH został odrzucony w kąt, a moje ukochane AB - bezlitośnie przewijane... Dzięki Bogu za słuchawki!
W dniu koncertu na miejscu byłyśmy dość wcześnie jak na trybuny, ponieważ dopisek 'non numerata' przy oznaczeniu sektora (za przeproszeniem, curva nord) wzbudził mój słuszny, jak się później okazało, niepokój... Około 12:30 zaparkowałyśmy w okolicy i ruszyłyśmy na przegląd tygodnia czyli podziwianie kolejki oraz poszukiwanie sępa, który obedrze nas ze skóry bo brakowało nam jednego biletu na wspomnianą curvę... Sępy zwane też konikami znalazły się prawie natychmiast, nawet nie trzeba było się ogłaszać na kartoniku, że bilet potrzebny. Przebicie niestety 3-krotne... Mogłyśmy czekać do otwarcia bram czy supportu, ale nie chciałyśmy ryzykować. Wstydliwa transakcja została dokonana głównie za pomocą pantomimy, ponieważ Włosi ani angielskiego, ani niemieckiego, ani francuskiego języka nie znają (a tu kończyły się nasze zasoby). Obejrzałyśmy następnie wystawkę z podrabianych koszulek (zwalczyłam w sobie chęć zakupu dyskotekowej wersji pająka 360 w kolorze fiuletowym), uśmiałam się z masowo kupowanych przez Włochów badziewnych opasek i ruszyłam na poszukiwanie Antona i Piotrka a moje koleżanki zadbały o mniej duchową strawę zajmując strategiczne miejsce w winiarni przy stadionie. Jak wspomniał Anton - znaleźliśmy się w strefie Gazy, poględziliśmy i rozeszliśmy każde do swojej kolejki - oni tam gdzie wskazywały numerki, ja do kolejki do drzwi z magicznym kółeczkiem, które okazało się prorocze bo kółeczko było, a jakże, w podłodze...
Dziwne cusie pod stadionem - if you don't know what it is, it must be art...a to nie jest 'art':A w kolejkach (tych pod stadionem) jak zawsze - koczowanie, spanie, zdjęciowanie (min ze wspomnianym fake Bono na tle fake koszulek), jedzenie, śpiewy, zakupy (Włosi mimo że nieuzdolnieni językowo to jednak przedsiębiorczy naród i potrafią sprzedać grzebień łysemu a co dopiero zimne piwo czy wodę z lodem zasmażanym od kilkudziesięciu godzin fanom), gdzieniegdzie przemykali naganiacze ONE (wypytany młodzieniec wyznał, że iPady zostały podarowane za darmo przez Jabłko). Moje nieuświadomione koleżanki pytały zdumione dlaczego ci ludzie są za kratkami i mają numerki i dlaczego czekają od przedwczoraj zamiast iść zwiedzać miasto. Długo zajęło mi wyjaśnianie mechanizmu kolejkowania.
Anton i Piotrek vel Poznań W okolicach 16.00 zaczął się potok sms-ów od ciekawych wieści spod stadionu więc poszłyśmy sprawdzić czy przy naszej bramce już wpuszczają i utknęłyśmy tam na 50 minut. W 40-stopniowym upale i zerowym cieniu. Manana, manana... Wrrrr..... W tym momencie znielubiłam Włochów troszeczkę, za to polubiłam Francuzów, którzy obgadali moją koszulkę Poland on the Horizon (a co!) i nawiązali konwersację o pogodzie. Nasza ciężarówka zaległa w cieniu a my próbowałyśmy sforsować elektroniczną bramkę po tym jak nie mniej elektroniczni bramkarze co najmniej 3 razy poinformowali mnie, że tak, to właśnie ta bramka. Oczywiście na migi. Ale to nie była TA bramka bo żaden bilet na nasz sektor tam nie działał. Nie działał też żaden bramkarz: Do you speak english? No! Where should we go?? Spierdalamento ragazza!... tja... na szczęście udało mi się uczepić rękawa młodzieńca który znał kilka zdań po angielsku i chyba zauważył że jest na nas skazany bo go nie puszczę, dopóki nie wejdę na stadion. Biedulek ciągał nas za sobą przez około godzinę, bo tyle trwała bieganina dość sporej grupy ludzi z mojego sektora od jednego ochroniarza do drugiego... Podobna sytuacja była pod kilkoma innymi bramkami - zdezorientowani (a w przypadku Włochów z pianą na ustach ze wściekłości) fani błądzili wokół stadionu próbując przeciskać się w różnych kierunkach i unikać blokad związanych z przepuszczaniem ludzi na płytę (kiedy puszczano kolejkowiczów, zatrzymywano pozostałych ? taki ruch wahadłowy owocujący ściskiem i totalną dezorganizacją typu burdel na kółkach z gwizdkiem). Miałam już przed oczami wizję chodzenia do rana i szukania właściwej bramki albo bycia stratowaną. Na szczęście nasz półprzewodnik wykazał się sprytem i skopiowawszy mój manewr zakotwiczenia, dorwał ochroniarza, który nie zdążył się wyrwać i mam wrażenie, że zagroził co najmniej zrobieniem kolacji z głowy jego ulubionego konia nadziewanej węgorzami bo tamten postanowił znaleźć nam właściwą bramkę. I wtedy stał się cud na miarę zwycięstwa Polskiej reprezentacji w jakimkolwiek meczu - na czytniku pokazały się upragnione zielone strzałki! Mogłam więc oddać rękaw jego właścicielowi i z okrzykiem triumfu rzucić się do toalety, z której wypadłam jeszcze szybciej tym razem z okrzykiem przerażenia... Postanowiłyśmy zatem spróbować szczęścia na trybunie - umościłyśmy się naprzeciwko sceny tak, żeby Joe nam nie zasłaniał i wahadłowo zaczęłyśmy krążyć w poszukiwaniu strawy duchowej i materialnej. Woda w butelkach oczywiście bez śmiercionośnych zakrętek, ale za to 3 razy droższa niż na zewnątrz... Koszulki jakieś takie blade przy wytworach chińskich spod stadionu więc postanowiłam uzupełnić zastawę i nabyłam kubas trasowy po czym udałam się na spoczynek na upatrzone pozycje.
Nareszcie w środku:Spokój nie trwał długo, bo okazało się wkrótce, że oprócz biletów 'non numerata' sprzedawano bilety 'numerata' na ten sektor przy czym nie można było przewidzieć na które obowiązuje miejscówka a na które nie, więc byłyśmy przeganiane notorycznie przez ich posiadaczy, co nie przeszkodziło naszej potrójnej koleżance wyspać się i prawie przegapić Kasabian...
Nic zresztą jej nie ominęło, ponieważ dźwięk na trybunie był porównywalny do nagłośnienia na dożynkach w Kózkach Dolnych więc tylko dzięki umiejętności czytania z ruchu warg można się było domyślić co w danym momencie było śpiewane - na szczęście na mój ulubiony kawałek czyli Vlada Palownika ktoś z obsługi się ocknął i pokręcił suwakami więc nieco dało się słyszeć...
Kasabian grzecznie podziękował i zszedł ze sceny zastąpiony przez dobrze mi znane sylwetki technicznych U2... To już za chwilkę, już za momencik... Na ekranie zaczęło się odliczanie, moje koleżanki ziewały a ja już nie mogłam wytrzymać ? niech to się wreszcie zacznie!!!!
Odliczanie:PA prawie nie było słychać więc próbowałam zgadnąć czy to już Bowie czy tylko szmery w uszach... No ale w końcu tłum zafalował, muzyka się skończyła za to zaczął się wrzask niesamowity. Wyszli, są!!!!! Dym poszedł nie tylko ze sceny ale i z moich uszu
) No i pierwsza niespodzianka (w porę przestałam śledzić wątek soundcheckowy i nie wiedziałam o nowościach) - nowe intro... Podobało się - nawet bardzo
) z przytupem i pierdolnięciem na wejście - dobry start tym bardziej, że grany na żywo... 1, 2, 3 - Torinoooooooooooooooooooo!!!!
Nie będę się rozwodzić nad samym koncertem - dla mnie to zawsze przeżycie jedyne w swoim rodzaju, którego magię w pełni odczuwam tylko w danym miejscu i czasie i raczej trudne do opisania post factum ale kilka uwag poniżej:
Beautiful Day - jak dla mnie dobre otwarcie, o wiele lepsze od Breathe
Boots - mimo że to nie moja para butów (nomen-omen) to koncertowo wymiotło
Mysterious Ways - wizualizacje jak najbardziej na plus
Happy Birthday dla Edka - słodki akcencik podobnie jak przedstawienie zespołu jako 'family business'
North Star - (głosem Isabel) bardzo... mimo że nie wiedzieli jak skończyć...
Glastonbury - jest moooooooooooooooooc!
(co nie znaczy że nie było jej wcześniej czy później
), zawodzenie Boniasa prawie tak samo mi się podobało jak zawodzenie gitary Edka
Miss Sarajevo - tutaj totalnie odleciałam... Bono znowu złapał moją duszę i zmiażdżył totalnie w swoich małych łapkach
do tej pory mam dreszcze jak o tym pomyślę...
Until The End Of The World - uwielbiam i mówta co chceta
The Unforgettable Fire - nie widziałam wizualizacji z daleka tylko spod wybiegu więc nie jestem pewna, ale chyba zmieniły się na bardziej soczyste i intensywne kolory co jakoś mi się nie spodobało tym bardziej, że ta piosenka jest dla mnie uosobieniem łagodnej strony U2
Vertigo - no co ja poradzę, że lubię sobie poskakać
Crazy Tonight - jak wyżej... w odsłuchu remix wypada blado ale na żywo wpadam przy tym w pozytywny szał ciał
Sunday Bloody Sunday - zielonych wizualizacji nie widziałam wcześniej więc fajnie było to zobaczyć, ale jak dla mnie koncertowo ten kawałek mi się przejadł
Walk On - bardzo mi się podobał pomysł z lampionami, tym bardziej że świetnie wyglądały zostawione w ciemnościach na One, tyle że mam wrażenie, że ograniczały mobilność zespołu...
Hold Me, Thrill Me, Kiss Me, Kill Me - no cóż ja mogę powiedzieć... jeden z moich ulubionych kawałków U2, Bono robiący za latającego jeżozwierza i macphisto, energia, siła, uczucie... no jak tu ich nie kochać?!?!?!
With or Without You - brak mi 'we shine like stars...' - bez tego ten kawałek nie jest dla mnie kompletny...
i nagle Moment of Surrender - i co to już koniec, tak szybko? To niemożliwe żeby minęło półtorej godziny... to dopiero 15 minut, nie no jakieś zakrzywienie czasoprzestrzeni...
Trochę rozmazów mało artystycznych:
Wyszłam ze stadionu w stanie pozytywnego oszołomienia i z objawami porażenia słonecznego albo może dźwiękowego, czym mogę wytłumaczyć późniejszy zakup koszulki podrabianej za to z motywem fotograficznym (niezmiernie rozmazany negatyw zdjęcia zespołu). Nie przeszkadzali mi ani sprzedawcy piwa i wody, ani labirynt ze stoisk koszulkowych ani depczący mi po palcach równie nieprzytomni fani...
Na długo ten koncert zostanie ze mną i we mnie, a przynajmniej do odsieczy wiedeńskiej pod koniec miesiąca, która mam nadzieję bliskością sceny zetrze w pył wspomnienie wieczoru podczas którego Bono latał nad ziemią prawie tak wysoko jak ja
Laaaaaamoooooooooooooooreeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee....................
ps1 - akcja ajrisz flaga jak dla mnie udana - ładnie ją było widać przynajmniej z trybun i zespół musiałby być ślepy żeby nie zauważyć (oczywiście to nie ta skala i rozmach co 'nasza' flaga ale i tak super, że się udało - nie wiem o co chodziło z balonikami ale też trochę tego było)
ps2 - mówienie czegokolwiek do Włochów mija się z celem nawet w ich języku, a już po angielsku - masakra, ludzie wokół mnie nie załapali większości gadek Boniasa pomimo tłumaczenia na ekranie, więc jak Bonias przedłużał, sami zaczynali gadać... albo jeść. Obok mnie jakaś para wyciągnęła pojemniki ze spaghetti i risotto i zaczęła wcinać jedną ręką nagrywając iphonami koncert a drugą wiosłując makaron...
ale trzeba przyznać, że jak już się rozkręcą, to potrafią poszaleć nawet na trybunach
ps3 - prośba do podsłuchiwaczy koncertowych - czy moglibyście ograniczyć na forum komentarze będące wyrazem homofobii czy ksenofobii bo jakoś ani dowcipne ani błyskotliwe to nie jest... thank you and goodnight!