Ech co to była za podróż, co za koncert!. Jedno z najwspanialszych jutowych wypadów pod względem ogółu. I można tu narzekać i rozdrabniać się na drobne, w końcu co kraj to obyczaj i albo się to akceptuje, albo nie.
Od początku sam wyjazd był bardzo nerwowy i nasze spotkanie z Kade, aby dobić do celu, które się nazywa lotnisko w Krakowie, ewaluowało z minuty na minutę. Już w pewnym momencie miałam przerażenie w oczach, że my tam jednak nie dotrzemy, ale się udało. Jeszcze krótkie spotkanie z Geronimo, bo akurat był w Krakowie, odstawienie auta na parking, sprawdzanie pięć razy czy wszystko jest, choć to już i tak nie miałoby większego znaczenia, ale tak dla zasady
... i mogłyśmy lecieć
. W samolocie upolowałyśmy nieznanych nam wcześniej fanów, więc od razu zrobiło się tak jakoś sympatyczniej (i tu apel do współtowarzyszy lotu, jak tu zaglądniecie to odezwijcie się czasem)
Ryanair to jednak dziwne linie, pierwszy raz się spotkałam z takim bazarem na pokładzie, bo to, że tak będzie pod stadionem to wiedziałam od samego początku. Przeżyłam to samo w Mediolanie, wiec teraz nie wzbudziło to we mnie jakoś większego szoku
.
Rzym powitał nas pięknymi widokami nocą i już wtedy zrobiło się tak jakoś magicznie.
Nie wiedząc co nas dalej czeka podążyłyśmy w kierunku centrum, by spotkać się w ludźmi kompletnie nam nieznanymi, którzy zechcieli nam pomóc, zapewnić nam nocleg itp. I tu powinnam się rozpisać na 5 stron, bo nie pamiętam kiedy spotkałam się z tak wielka ludzką życzliwością, która przez te 3 dni doprowadzała mnie nie raz do wzruszeń. Nie raz jest tak, że człowiek, człowiekowi (czyt. Polak, Polakowi) wilkiem, ale nie tu, nie w tym przypadku. I tak znalazłyśmy się u obcych ludzi, w malutkim mieszkanku, a mających wielkie serce i nie chcących nic w zamian. I tak jakoś miałyśmy szczęście, że sami Włosi na słowo Polska reagowali bardzo pozytywnie, entuzjastycznie
Od samego początku zdawałam sobie sprawę, że to będzie bardzo intensywny wypad i tak też się stało, do tej pory odczuwam trudy tej wycieczki
.
Nocny przylot do Rzymu uczciliśmy wspólna kolacją w cudownym gronie, w niemieckim pubie, ale na szczęście z włoskim jedzeniem i przepysznym winem, którego smak wciąż pamiętam. Niewiele snu i znowu karuzela pod tytułem Rzym zaczęła się kręcić. Nasz dobry duch ... Renia, w stanie błogosławionym, 7 miesiącu, wzięła sobie za cel dotrzymania nam kroku w początkowym stadium tego zwiedzania, co już było dla mnie heroicznym czynem. Jadąc w kierunku centrum, pod Schody Hiszpańskie przejeżdżałyśmy obok stadionu co powodowało w nas już małpia ekscytacje. Później Watykan, i tu już się nie ma co rozpisywać, bo chłopcy napisali chyba wszystko.
I tak już wykończone upałem i sześciogodzinnym zwiedzaniem, zaczęłyśmy się kierować w miejsce przeznaczenia. Jadąc autobusem a raczej stojąc w masakrycznych korkach nieopodal stadionu usłyszałyśmy głos syren, który był coraz bardziej intensywny i wtedy już wiedziałam, że to Oni, krzycząc podekscytowana do Kade "jadą, jadą, to Oni mówię Ci ...!" - ech co u2 robi z ludźmi
. I takim sposobem w eskorcie policji okrążyli nasz autobus do dokoła
. Przez ciemne szyby mercedesów oczywiście nic nie było widać jedynie co się rzuciło w oczy to prawdopodobnie siwa głowa Adama
No a sam koncert to już inna bajka. Od początku, obie byłyśmy jakoś dziwnie spokojne, że będzie Bad i było ... i kolejne marzenie się spełniło. Dla takich chwil jednak warto żyć. Sam koncert też bardzo energetyczny. My miałyśmy takie szczęście, że u nas nikt nie siedział ale widziałam takie miejsca, że wiało od czasu do czasu nudą. A że miałyśmy tylnie trybuny, to w gruncie rzeczy mogłyśmy się wszystkiego spodziewać, a nie było tak źle. Bono często "nas" odwiedzał skacząc jak małpka a my razem z Nim wymachując w szale chwili polska flagą
.
I teraz powinnam się rozpisać o osobistych wrażeniach wyższości Rzymu nad zeszłorocznym Mediolanem dla porównania, albo wyższości polskiej akcji flagowej nad włoską, czy tam odwrotnie, ale nie wiem czy to ma sens. Chorzów zawsze będzie dla mnie wyjątkowy, a polscy fani, spontaniczni i zjednoczeni - we as one, co do tej pory na myśl tego ściska mnie za serce, a tam tego nie czułam. Widziałam akcję, która była okazała, imponująca i za sam pomysł należy się uznanie ... i tyle. Można powiedzieć w końcu im się udało
. To takie moje prywatne odczucia z serducha.
Koncert nie dość, że zaczął się dość późno to i próżno się skończył, ale to nie przeszkodziło nam zaznać jeszcze Rzym nocą, zwiedzić go i pozostać w tym klimacie do 7ej rano, co zakrawało na czysty heroizm z naszej strony, ale było cudownie i było warto
Jednym słowem, no cóż reasumując nie ma to jak przeżyć koncert na własnej ziemi, ale na U2 do Włoch będę zawsze wracać z wielkim sentymentem i radością. Lubię ten klimat, lubię tych ludzi i lubię ten koncertowy szał, nawet z totalną dezorganizacją.
Dziękuje Ci Kade za ta wspólną podróż, pobyt i za wszystkie cudowne emocje. Sama wiesz jak było ...
. Dzięki wszystkim za miłe smsy. Duchowo byłam z wieloma z Was niestety komórka odmówiła mi szybko posłuszeństwa i musiałam się ograniczać z kontaktem z Polską
. Fajnie było doznać cudownego spotkania z morfeuszo-biesiadowo-elbingową ekipą. Szkoda, że się nie dogadaliśmy, bo jak się okazało o 5ej nad ranem mieliśmy się pod Koloseum. No i oczywiście telepatycznie wielkie uściski i buziaki dla naszych włoskich i nie tylko włoskich przyjaciół: Asi, Reni, George, Agnieszki, Adama, Moniki i Iri
PS. Zaczyna mi doskwierać syndrom odstawienia U2 i już zaczyna być ciężko, wiec pełna optymizmu i wiary chcę powiedzieć do zobaczenia za rok!
"Każdy, kto balansuje na krawędzi przepaści i spojrzy w dół, zobaczy odchłań bez dna. Wiedząc o tym, a mimo wszystko patrząc w dół, zdobywamy odwagę. Wiesz, jakie istnieje ryzyko. Możesz wtedy odwrócić się plecami do przepaści i próbować znaleźć spokój i bezpieczeństwo w swoim klimatyzowanym koszmarze." - Bono