No właśnie widzę, że nobody cares antonie, ale to nie dlatego zamieściłem tę fotę. Tak się zastanawiam co mogę ciekawego i konstruktywnego napisać o tym koncercie, ale nic mi nie przychodzi do głowy. Wylewać żali, że miałem CHUJOWE miejsce już tu nie będę, bo zrobiłem to gdzie indziej, że koncert dał radę to pewnie wiedzą wszyscy bo każdy z tego forum był przecież na co najmniej jednym gigu z tej trasy, prawda? Dla mnie, osoby, dla której był to dopiero drugi koncert U2 w życiu podobał się on o wiele bardziej niż ten pierwszy, czyli ten sprzed roku w Hanowerze. Ale na pewno zadziałała tu też magia miejsca. Nie jest żadną tajemnicą, że uparłem się właśnie na ten gig, a nie jakikolwiek inny właśnie ze względu na fakt, że odbywał się w New Jersey, tuż przy Nowym Jorku. I powiem wam, że jakkolwiek siedzenia na trybunach mieliśmy, raz jeszcze nie bójmy się użyć mocnych słów, PIZDOWE to widok wieżowców Nowego Jorku spozierających na mnie z oddali przez szparę między górnymi belkami stadionu, na którym właśnie gra na żywo U2 zostanie mi pewnie do końca życia.
Zresztą w ogóle cały ten stadion był zajebisty, bo, pewnie nie wiecie, że jest brand new - New Meadowlands Stadium to następca Giants Stadium, nowo wybudowany i niesamowicie wielki i nowoczesny co łaskaw był pochwalić sam Bono. Publika, tam gdzie cokolwiek się działo czyli w Golden Circle i na płycie była zajebista, tam gdzie byłem ja (podkreślmy to raz jeszcze, w CHUJOWYM miejscu, na SAMEJ górze stadionu, jeden, słownie
JEDEN rząd niżej od jego szczytu) amerykańska młodzież była niemrawa i martwa, luźno zajadając sobie fryteczki i popijając piwkiem. Na encorze zresztą wszyscy zaczęli wychodzić, ale to chyba już standard w krajach, które nie są Polską albo Włochami.
Koncert jak to koncert, wymiótł pod niebiosa i gdyby nie CHUJOWE miejsca to bym pewnie doznał. A tak było tylko super. Zespół grał na totalnym luzie, zresztą Bono sam powiedział, że to ich dwudziesty czwarty
gig w New Jersey i widać było, że czuli się tam jak w domu. Even Better na otwarcie wymiata po całości, The Fly też, tylko dopiero jak wchodzi Sztywne Jądro Setu to robi się jakoś nudnawo - najlepszą częścią koncertów z tej trasy nadal pozostaje pierwsza część setu. Najfajniejszy moment był chyba jak Bono wyciągnął setlistę z ich pierwszego gigu w New Jersey z 1981 r. i zaczął wymieniać piosenki, które zagrali
Scena rzecz jasna zajebista, iluminacje wreszcie zrobiły na mnie odpowiednie wrażenie, tylko te męczące przesłania do An Sang Syukii robią się już nudne. Miło, że MoSa dedykowali Clarence'owi Clemonsowi, szkoda tylko, że o obecności Bossa i Salmana Rushdiego na stadionie dowiedziałem się już po fakcie
Z uwagi na to, że to koniec trasy czekałem na jakąś niespodziankę po końcu setu i się doczekałem - OOC wymiotło po całości. Grali przez dwie i pół godziny, 26 piosenek. Po powrocie do hotelu się okazało, że to był jeden z najdłuższych koncertów tej trasy, fajnie mieć świadomość, że się na takowym było
Czegoś takiego właśnie brakowało mi w Chorzowie 2009, jakiejś oznaki, że Polska jest dla nich specjalnym miejscem. Na którym to gigu mnie nie było co mi tu wszyscy wypominają - zresztą dopiero teraz jestem w stanie ocenić jak durny byłem, że śmiałem się z powodu zerowych zmian w chorzowskiej setliście uznając to za jakiś wyznacznik podczas, gdy znaczenie set ma raczej średni, jeśli nie znikomy. Liczy się koncert, show, fakt, że jest się na nim tu i teraz. Fajnie jeśli w secie są jakieś niespodzianki, ale nie jest to przecież niezbędne. A ja głupi 2 lata temu byłem przekonany, że to kluczowa sprawa - dobra no, człowiek się całe życie uczy
PS. A ta fotka z powyżej przedstawia autograf Edge'a na czapeczce, którą kupiliśmy w Joshua Tree National Park. Pana Evansa udało się dorwać przed koncertem jak wjeżdżał na teren stadionu w swoim smutno-czarnym samochodzie i był łaskaw wyjść do fanów. Byłem tak wkurwiony biletami i miejscami jakie mieliśmy (CHUJOWYMI!!!), że zupełnie nie zrobiło to na mnie wrażenia i było mi naprawdę wszystko jedno czy dostanę jakiś autograf i zrobię fotkę czy nie. Szczęśliwie Helen zabrała mi czapkę i mu dała
Adam i Larry też tak samo wjechali samochodami, ale nie wyszli do fanów. Bono nie widzieliśmy, a potem już nam się nie chciało czekać i poszliśmy na koncert. Ludzie tam jeszcze zostali, może później przyjechał.