Cholera, dawno SM nie słuchałem, a płyty zostały w Lublinie.. no nic, będziemy pisać z pamięci, mam nadzieję, że nie strzelę żadnej gafy. A więc - expresem przez Simple Minds:
Life In A Day ( 1979 ) - nie chcę przesadzić, ale słuchając tej płyty zawsze odnoszę wrażenie, że tak grałoby wczesne U2, gdyby brało ecstasy i LSD
Jeden powie - kicz, drugi powie - czad. Debiut Simple Minds brzmi trochę tak, jakby ktoś wziął Boya, i dograł tam mnóstwo różnych dodatkowych instrumentów, dźwięków, przeszkadzajek itd. Słowem - brzmi doskonale. Bo i piosenki są rewelacyjne.
Reel To Real Cacophony ( 1979 ) - płyta zupełnie inna od debiutu ( który właściwie podsumowywał jedynie wczesne demówki zespołu ), bardzo eksperymentalna, pełna niestworzonych dźwięków, udziwniona, bez przebojów, bez łatwych, wpadających w ucho piosenek. Wiem, że wielu fanów jej nie akceptuje - moim zdaniem jednak naprawdę warto posłuchać. To takie simplemindsowe Passengers.
Empires And Dance ( 1980 ) - lata 80 zaczynają się także dla Jima Kerra i spółki. Płyta jeszcze nawiązuje brzmieniem do poprzedniej, ale jest tu więcej rytmu, więcej ejtisowego klimatu. Całość trochę bardziej przystępna. Trochę tylko przeszkadza mi sucha produkcja.
Sons And Fascination/Sister Feelings Call ( 1981 ) - to najmniej pamiętam, bo też i zdobyłem ten album najpóźniej, a po paru przesłuchaniach nie byłem specjalnie zachwycony. Na pewno zespół zmierza na nim ciągle ku przebojowej, charakterystycznej dla lat 80 muzyce. Nudnawa całość zawiera wszakże kilka klasyków ( np.
Theme For Great Cities ). Cóż, może po jakimś czasie zmienię zdanie.
New Gold Dream ( 81 -82 - 83 - 84 ) ( 1982 )- pierwszy niekwestionowany klasyk grupy. Pierwszy zawierający wielkie, i wspaniałe przeboje lat 80, takie jak
Promised You A Miracle czy
Glittering Prize. Brzmienie typowo ejtisowe - dużo klawiszy, funkowy bas. Klimat raczej popowy, choć album dowodzi, że muzycy SM są niezwykle inteligentnymi kompozytorami - nawet jeśli stosują banalne rozwiązania, potrafią nadać im niezwykle szykowną postać, podkreślającą jednocześnie oryginalne podejście do tematu. Klasyka.
Sparkle In The Rain ( 1984 ) - moja ulubiona płyta zespołu, jak dla mnie dzieło czystego geniuszu i jedna z najlepszych rockowych płyt w historii. Właśnie - rockowych. Zespół odchodzi od klimatów, które charakteryzowały poprzedni album, i proponuje zupełnie nowe spojrzenie na swój styl. Wracają skojarzenia z U2, ale jest to U2 rozebrane na kawałki, wywrócone na drugą stronę, i w tej postaci złożone z powrotem, oczywiście po dorzuceniu jeszcze kilku innych elementów. Już pierwsze trzy numery robią w głowie taki mętlik połamanymi rytmami, agresywnym basem, i w ogóle tysiącem pomysłów na minutę, że ciężko się pozbierać. A mimo tego wszystkiego od razu wpadają w ucho, dwa z nich wydane zostały zresztą na singlach. Podobnie jak
Waterfront - moim zdaniem ich najważniejsza i najlepsza piosenka, ich Where The Streets Have No Name - bo w tym utworze U2 słuchać chyba najwyraźniej. Już sam prosty jak budowa cepa rytm powala na ziemię, i nie pozwala się podnieść.. a dalej ani na chwilę SM nie schodzą na ziemię - wspomnieć wystarczy tylko o wybitnym coverze Lou Reeda, słuchając którego człowiek zastanawia się, czy U2 nie powinni trochę dłużej posiedzieć nad Satellite Of Love.. Arcydzieło.
Once Upon A Time ( 1985 ) - nie wiem, czy nie najpopularniejsza płyta zespołu, i.. kolejne arcydzieło. Jest to rodzaj wygładzonej wersji Sparkle In The Rain, album aż kipi od przebojowych melodii ( można by tu wymienić absolutnie każdy z ośmiu utworów ), a przede wszystkim przynosi kolejną zmianę klimatu - teraz jest to już jakby przedsmak organicznego, zwiewnego brzmienia Street Fighting Years, może się kojarzyć ( mi się kojarzy ) z dokonaniami Stinga z tamtego okresu.
Alive and Kicking i
All The Things She Said to jedne z największych przebojów tak zespołu, jak i lat 80.
Real Life ( 1991 ) - nie jest to szczególnie wysoko ceniony album ( dwie gwiazdki na allmusic np. ), choć z tego co wiem
Let There Be Love było w Polsce całkiem sporym przebojem. Ja nie zgadzam się ze zdecydowanie negatywnymi ocenami - owszem, mamy tu kilka słabszych piosenek ( Stand By Love, Travelling Man ), z drugiej strony jednak z takich utworów, jak
tytułowy ( cóż za rewelacyjne wejście klawiszy ! ) czy np. szczególnie mi bliski African Skies ( działa na mnie podobnie, jak opowiadania Schulza - autentycznie czuję afrykański żar bijący z tych bongosów.. ) muzycy zdecydowanie mogą być dumni. Album zawiera muzykę zdecydowanie uproszczoną w stosunku do dokonań SM z lat 80 - nie ma tu wielkich zaskoczeń, szokowania, jest natomiast wiele dobrych piosenek - moim zdaniem warto.
Good News From The Next World ( 1995 ) - SM wchodzą w lata 90 - " underworldowy " klimat dominuje na tym albumie, który jednak poza singlowym
Hypnotised ( kolejny wielki przebój, z niezapomnianym motywem gitarowym ) niewiele ma do zaoferowania. Raczej dla fanów.
Neapolis ( 1998 ) - ten album to właściwie taka kontynuacja poprzedniego, zdecydowanie jednak lepsza. Całość wypełniają świetne kompozycje, opływające w nowoczesne, syntetyczne, w żadnym razie jednak nie plastikowe brzmienie. Moim zdaniem jedna z najlepszych płyt zespołu. Ich " Pop ". Album bardzo spójny - ciężko pisać o poszczególnych utworach. Rzecz do połknięcia w całości.
Neon Lights ( 2001 ) - album z, w większości, bardzo ciekawymi coverami. Krytycy raczej po nim jadą - a ja go bardzo lubię.
Cry ( 2002 ) - najsłabszy chyba album zespołu, którego klimat znajomy nazwał " mydlanym ". Zdecydowanie brakuje tu jakiegoś nerwu, kompozycje przepływają niezauważenie, choć też nie można ich nazwać złymi. Materiał zwyczajnie nie przykuwający uwagi - może poza dwoma utworami,
Cry ( nie wiem dlaczego, ale wprost uwielbiam poczatkowy moment, gdy Jim Kerr śpiewa: " it's difficult to love you when you do the things you do, time and time again.. " ) i
New Sunshine Morning, który jest po prostu bardzo fajnym, lekkim, popowym numerem.
Our Secrets Are The Same ( 2003 ) - album pierwotnie miał być follow-upem do Neapolis, ale wskutek konfliktu z wytwórnią mógł się ukazać dopiero cztery lata później. I jest to jakby " ugrzeczniona " wersja tamtej płyty. Szkoda, że nie został specjalnie zauważony - wszystkie piosenki są bardzo dobre, większość nadawałaby sie na singla. Warto. Jeden z utworów, w nieco innej wersji powrócił na..
Black And White 050505 ( 2005 ) - .. którego premiera musiała być dla każdego fana zespołu prawdziwie pięknym dniem. Simple Minds wracają w wielkim stylu. W ogóle nie ma sensu porównywać tej płyty do Cry - właściwym punktem odniesienia powinny być raczej Neapolis i Once Upon A Time. W stosunku do bezpośrednio poprzedzających B&W wydawnictw zastosowano tu podobny zabieg, co przy Once Upon.. - brzmienie wzbogacono o jakieś trudno definiowalne, życiodajne tchnienie, zespół znów brzmi organicznie, Jim Kerr śpiewa jak natchniony, a ma co śpiewać - doskonałe, perfekcyjne kompozycje, odznaczające sie wyrafinowymi melodiami, a jednocześnie zdecydowanie przyjazne dla radia. Tym razem całość nie jest jednak tak świetlista, jak w przypadku arcydzieła z 1985 roku - jest tu jakiś mrok, jakaś trudno definiowalna tajemnica, coś nie daje tutaj spokoju. Bez zbędnego przedłużania - zespół, który po ponad 25 latach kariery potrafi nagrać taki album, po prostu musi być wielki.