tekst piosenki Walk To The Water
#1
Posted 07 października 2007 - 14:38
Walk To The Water
She said it wasn't cold
She left her coat at home that day
She wore canvas shoes
White canvas shoes
Around her neck
She wore a silver necklace
It was given to me by my father, she said
It was given to me
She took the back way home
Passed the lights and the Summerhill
Turned left onto the North Strand
And on, and towards the sea
He said he was an artist
But he really painted billboards
In large capital letters
Large capital letters
He was telling jokes
Nobody else would listen to him
I saw you that day
Your lips were cherry red
Your legs were crossed
Your arms wide open
Your hair was coloured gold
Like a field of corn
You were blown by the wind
You were blown by the wind
Walk, walk, walk...to the water
Walk with me a while
Walk, walk, walk...to the roadside
Walk me in the light
A room in the Royal Hotel
Sea facing views
A man with a suitcase
Full of things he doesn't need
I'm looking through your window
I'm walking through your doorway
I'm on the outside
Let me in
Let me love you
Let me love you
Let me...
Walk, walk, walk...to the water
Walk with me...yeah
Walk, walk, walk...to the roadside
Walk with me again
proszę o przetłumaczenie.
#2
Posted 07 października 2007 - 14:43
No, ja wyjezdzam; mnie nie bedzie, prosze na mnie nie patrzyc ;P
A poza tym, to hm... 'taka jedna' ma pierwszenstwo w zyczeniach... kolejka, no...
Aha i jeszcze Acr ma sie do "Always" ustosunkowac
pozdro, Wiercioch
#7
Posted 07 października 2007 - 17:51
Pojawił się On. Może właśnie tam, może autor chciał opowiedzieć tą historię prosto, dosłownie. A może po prostu pojawił się w jej życiu. Ambitny, ale niedoceniany przez nikogo artysta Tak się przynajmniej czuł. Artystą. Innym, może lepszym. Mógł malować reklamy. Na tyle mu pozwolili. Kto mu pozwolił? Oni, oni wszyscy, wszyscy ludzie tutaj. Społeczeństwo, życie. Był tak samo zagubiony w zastanym świecie, tak samo go nie rozumiejący, zawiedziony i może znudzony.
Spotkali się w każdym razie. Dwoje tak podobnych do siebie, a tak różnych w ich mniemaniu od reszty ludzi. Zrozumieli się. Odnaleźli się i cieszyli swoją obecnością, wzajemnym rozumieniem, wspólnym narzekaniem, marzeniami, może nawet planami. Dalej opowiada już On sam. Co się stało? To, co prędzej czy później stać się musiało. Miłość, lub złudzenie miłości. Ludzie którzy czują się obco w świecie, poznają się i już nie czują się obco przy sobie. On się zakochał. Albo wmawiał sobie, uwierzył w to, że się zakochał. A ona się bała. Jednak się bała. Marzyła tyle razy o innym życiu, ciągle bojąc się zmian. A On przekonywał. Prosił.
Łatwo mi to pisać, bo mam swego rodzaju gotowca. W moim szczątkowym szkicu opowiadania o Joshua Tree to jest początek. Chronologiczny, retrospekcja wydarzeń. Myślałem o tym sporo. Ktoś kto dobrze mnie znał, powiedział mi kiedyś, że interpretując te teksty i pisząc na nowo w innej formie, piszę o sobie. Bardzo możliwe. Bardzo.
Możliwe też, że to o czym innym pod koniec. Nie chodzi o miłość jako uczucie. Może od początku chodzi o inną ucieczkę, nieprzewidywalną, spontaniczną ucieczkę w miłość cielesną. Na pewno jest to ucieczka. Możliwe, że nie są to ludzie aż tak zagubieni, zmęczeni. Ale na pewno czują się w jakiś sposób inni.
Postaram się to dobrze przetłumaczyć. Skoro już napisałem swoją interpretację.
Daleko mi do kolegi Wierciocha, ale spróbuję, do odważnych świat nalezy, jak mawiają
Powiedziała - nie jest zimno
Zostawiła w domu płaszcz
Miała białe płócienne buty
Białe płócienne buty
A na szyi
Srebrny naszyjnik
Dostałam go do ojca - powiedziała
Dostałam go
Szła do domu dłuższą drogą
Mijając światła i Summerhill
Skręciła w lewo, na North Strand
I szła, w kierunku morza
Powiedział że jest artystą
Naprawdę malował reklamy
Wielkimi literami
Wielkimi literami
Żartował
Nikt inny nie chciał go słuchać
Widziałem Cię tego dnia
Twoje usta koloru wiśni
Skrzyżowane nogi
Otwarte szeroko ramiona
Włosy koloru blond
Jak pole pszenicy
Rozwiane przez wiatr
Rozwiana przez wiatr
Chodź, chodź nad wodę
Chodź ze mną przez chwilę
Chodź, zejdźmy z tej drogi
Chodź ze mną w świetle
Pokój w Royal Hotel
Z okien widać morze
Człowiek z walizką
Pełną rzeczy których nie potrzebuje
Patrzę przez Twoje okno
Przechodzę przez drzwi
Jestem na zewnątrz
Wpuść mnie, proszę
Pozwól się kochać
Pozwól mi się kochać
Proszę..
Chodź, chodź nad wodę
Chodź ze mną, tak
Chodź, zejdźmy razem z tej drogi
Chodź ze mną jeszcze raz
A Always mi się nie chce, nosz kurcze, ale pomyślim..
Edited by acr, 07 października 2007 - 17:59 .
#10
Posted 10 października 2007 - 14:05
Jak obiecalem - tak czynie.
Z dedykacja dla czujacej strach przed awiacja
Aha, jeszcze do zacnej interpretacji Acr'a - a moze to... po prostu jedna dzika noc dwojki nieznajomych? Niee, nie... zartuje.
Spacer nad wodą
Mi zimno nie jest, nie -
Więc płaszcz rozpięty miała.
Z płótna były jej buty,
Białe, płócienne, buty.
Na szyi jej
Srebra blask oczom jawił się.
Podarunek to od ojca jest, rzekła;
Tak, to od niego jest.
Do domu poszła wnet.
Przez światła gnając gdzieś,
Północnym nabrzeżem i
Dalej,
Ku morzu idąc hen.
Duszą artystą był,
Lecz on z plakatów, z tego żył;
Takich ulice zdobiących,
Tak, ulice zdobiących.
Żartując zaś, sam
Brodę przyprawiał dowcipom swym.
Widziałem wtedy Cię.
Z ust czerwień lała się,
Uwiodłaś mnie, nogami, ramion grą,
A włosów Twych ten łan
Kolorem złotym grał.
Wiatr rozwiał całą Cię,
Wiatr rozwiał całą Cię.
Chodź, chodź, chodź, w stronę morza;
Chwilę spędźmy tam.
Chodź, chodź, chodź, zejdźmy z drogi,
W świetle przejdźmy się.
W Królewskim hotelu pokój,
Na morze widok.
Człowiek z bagażem
Uczuć dawnych, pustych słów.
I patrzę w Twoje okno,
I wchodzę przez Twe drzwi;
Wciąż czekam Ciebie,
Pozwól mi…
Pozwól kochać,
Pozwól kochać,
Pozwól…
Chodź, chodź, chodź, w stronę morza;
Pójdźmy razem, tak.
Chodź, chodź, chodź, zejdźmy z drogi,
Chwilę ze mną bądź.
pozdro, Wiercioch
#11
Posted 10 października 2007 - 14:53
Aha, jeszcze do zacnej interpretacji Acr'a - a moze to... po prostu jedna dzika noc dwojki nieznajomych? Niee, nie... zartuje.
Gdyby brać pod uwagę Twój przekład - jak najbardziej. Ale jako że to przekład, więc potężny ładunek subiektywizmu i interpretacji własnej zawiera, wolę zostać przy oryginalnym tekście i rozumieniu swoim
A przekład sam w sobie jak zwykle bardzo dobry, brawo panie Wierciochu
Tyle że parszywa ze mnie istota, to i powiem, że w moim odczuciu, równie subiektywnym, tekstowi temu służą właśnie proste zdania, czasem trochę pourywane, powtórzenia, podoba mi się właśnie ten oryginalny sposób narracji - swobodnego, luźnego, ale jakże emocjonalnego w swej językowej prostocie opowiadania tej historii. W Twojej wersji jest inaczej, jest więcej spójności, jest to językowe doszlifowanie, rymy, a ja jakoś nie czuję tu tego czegoś. Specyficznego klimatu pierwowzoru który mnie skłonił do wymyślenia takiej właśnie historii. Niby ta sama opowieść, niby tak, a jednak..
Żeby nie było, że się tylko jak zwykle czepiam - zazdroszczę talentu, bo taki przekład, to po trochu pisanie tego tekstu od nowa po swojemu. I wychodzi świetnie
#12
Posted 10 października 2007 - 15:00
(ciach)
Tyle że parszywa ze mnie istota, to i powiem, że w moim odczuciu, równie subiektywnym, tekstowi temu służą właśnie proste zdania, czasem trochę pourywane, powtórzenia, podoba mi się właśnie ten oryginalny sposób narracji - swobodnego, luźnego, ale jakże emocjonalnego w swej językowej prostocie opowiadania tej historii.
(ciach)
Niom.... padlo kiedys stwierdzenie ze ten kawalek to szczyt grania ot tak, sobie. w jazz'ie to sie chyba jammowanie nazywa. ot, po prostu 4 facetow sobie chwycilo za instrumenty, jeden zaczal spiewac, drugi bebnic, 3ci cos tam jeszcze robic... i wyszlo im co z tego wyszlo to dopiero genialnosc w swojej prostocie!
do przeczytanka przy nastepnym tekscie!
pozdro, Wiercioch
#14
Posted 12 października 2007 - 22:36
Wiercioch, to się nazywa talent .
(No i dodatkowo, czwarta zwrotka, jakoś tak sentymentalnie .)
Edited by Flora, 12 października 2007 - 22:41 .
#15
Posted 05 grudnia 2007 - 14:42
idziesz po tej fali... idealnie się na niej unosisz.
Jeśli to dzięki pryzmatowi własnych doświadczeń (to zabrzmi bardzo banalnie, głupkowato i durnie) to gratuluję.
Opisywany przez Ciebie kolor, smak jest...przynajmniej dla mnie... jednym z najpiękniejszych jakie może nam zaserwować życie.
Codzienność billbordów i drzwi, kórymi trzaskamy, których trzask słyszymy...i taki spacer-lek. Placebo, złuda, ułuda, naiwność...może..co z tego.
...a piosenka....
Może to kwestia tego, że wciąga mnie kawałek po kawałku, coraz bardziej....ale... jest jedną z najbardziej "moich" jakie w przykrótkawym swym życiu usłyszałam. Jedną z tych, które siedzą w Tobie od dawna, do których idealnie pasujesz, a one czekają swym kształtem właśnie na Ciebie. Słysząc je myślisz sobie "Ja to znam, to dokładnie tak, tak to wygląda, tak się czuję, to jest piękne, właśnie to". I płyniesz. Do znudzenia (najczęściej osób trzecich, które błagają Cię o litość i zmianę repertuaru). Słyszysz ją jeszcze na długo potem przelewa się w Tobie. Od czasu do czasu przypominasz ją swym uszom...
i takie tam...nie chciałabym zanudzać kogoś, kto przeczesuje to forum, więc już się rozpuszczać nie będę....ale...jeszcze jedno
Tekst jest banalny, jest prosty. W tym tkwi cała jego siła. Kojarzy mi się z ...hm... z minimalizmem osoby, która wie czym jest przepych słów, bogatość wzoru, była tam... i wie, że to co najważniejsze zamyka się w pojedynczym słowie, symbolu, który niesie pod swoją powierzchnią ogrom uczuć i myśli. Tekst jest niczym didaskalia, wycinkami opowiada scenę...resztę dopowiadasz sobie sam.
walk to the water...dla każdego z nas wygląda inaczej, a jednocześnie wszyscy doskonale rozumiemy co oznacza.
..dobra koniec pieprzenia
Początek utworu... pierwsze dźwięki... czysty Labirynt. Czy ktoś jeszcze kojarzy ten film? Rozbijające się bańki mydlane, Bowie w "firanach" miód.
i czuć zapach De Kjurów....eh.
Dzięki raz jeszcze Acr ...idealnie.
ps. A Labirynt w zeszłym roku obchodził swą dwudziestkę... cóż za podobieństwo stylistyki, cóż za rok... a ja zaczynałam przedszkole .
Reply to this topic
0 user(s) are reading this topic
0 members, 0 guests, 0 anonymous users