Corso się uparł, że mam założyć temat, bo podobno będziemy tu mnóstwo pisali o naszej podróży, a Wy będziecie to z taką ciekawością czytać. To zakładam.
W ramach wprowadzenia:
Podróż planujemy od czerwca, gdy to soulmate wymyśliła sobie, że "kupi się bilety na U2 i się zobaczy, najwyżej się sprzeda". No, biletów się nie sprzedało, za to kupiło się znacznie więcej.
I tak przez wiele miesięcy wykiełkowała nasza podróż z 5 koncertami na trasie: w Melbourne, Sydney i Singapurze.
Rozpiska czasowa:
10.11. Warszawa > Doha > Singapur >
12.11. o 21:30 czasu lokalnego przylot do Melbourne
15.11. koncert w Melbourne
17-21.11. podróż kamperem z Melbourne do Sydney
22-23.11. koncerty w Sydney
29.11. > lot do Singapuru
30.11.-01.12. - koncerty w Singapurze
02.12. - powrót soulmate i feed do Warszawy, mój i corso lot dalej na wakacje do Kuala Lumpur
Okres samego przygotowania był bardzo przyjemny. Prawdę mówiąc ja jestem osobą, która uwielbia wszystko planować, spędzać godziny na researchu etc. Często też dla mnie samo planowanie jest przyjemniejsze niż podróż czy dane wydarzenie (jebnięta, wiem, jestem). Ale ten okres przygotować to już zupełnie inny temat. Wracając do podróży...
Wybraliśmy się raczej młodą ekipą (pomijając naszego zaburzającego nam statystyki wiekowe corso) i myślałam, że skoro tyle już w życiu przeleciałam to i to nie będzie problemem. Otóż nie, to jest zdecydowanie ostatni w moim wykonaniu taki szybki skok bez konkretnej przerwy. Nie oszukujmy się, odległość jest ogromny, leci się dosłownie na koniec świata. My zdecydowaliśmy się na loty Qatara Aiways z Warszawy. Planowo miało to wyglądać następująco:
Flight / Operated By Departs / Arrives Class Fare Basis Travel Not Valid Special Services
Warsaw (WAW), Warsaw Fryderyk Chopin Airport Sun - 10 Nov 2019 21:30 > Doha (DOH), Hamad International Airport - Mon, 11 Nov 2019 04:50 +1 Day(s)
Doha (DOH), Hamad International Airport - Mon, 11 Nov 2019 08:30 > Singapore (SIN), Changi International Airport - Mon, 11 Nov 2019 21:15
Singapore (SIN) - Tue, 12 Nov 2019 11:00 > Melbourne (MEL)- 12 November 2019
21:30
Na lotnisku w Warszawie spotkaliśmy się z acrem i Filipem. fajnie było Was panowie zobaczyć.
Już w Warszawie okazało się, że mamy około godzinne opóźnienie. Nie przeszkadzało nam to jednak, bo polała się nasza offowa cydrowa whisky. Natomiast po wylądowaniu w Doha nad ranem okazało się, że przez okolicę przeszła burza piaskowa przez co kilkadziesiąt lotów jest opóźnionych, włącznie z naszym. I tak zamiast mieć bezbolesną poranną przesiadkę w Doha, spędziliśmy na lotnisku około 7h, półprzytomni, czekając na informacje co dalej. Nie wiem czy kiedykolwiek byliście na lotnisku w Doha. Jest to podobno jedno z lepszych lotnisk na świecie, dalej zastanawiam się dlaczego. Ja osobiście lotniska oceniam w następujących kategoriach: czy toaleta jest czysta oraz czy mogę w razie czego w pozycji (pół)leżącej się przespać. W Doha nie ma spania. Nie i już. Po długim i smutnym czekaniu w końcu polecieliśmy do Singapuru.
Lotnisko w Singapurze jest podobno najlepsze na świecie i muszę przyznać, że po godzinie 6:00 rano, gdy zapełniło się ludźmi, nawet miało swój urok. Ale gdy dotarliśmy tam wymordowani o 1 w nocy, na próżno było szukać czegoś przyjemnego. Po tych wszystkich newsach i artykułach z duszą na ramieniu przechodziliśmy przez odprawę celną, ale obyło się bez żadnych przygód. Trochę bezsensownie powłóczyliśmy się po całym terminalu aż ulokowaliśmy się na dosyć niewygodnych krzesełkach i próbowaliśmy coś zdrzemnąć.
O 11 ruszyliśmy Scootem do Melbourne. Muszę przyznać, że Scoot po Qatar Aiways był dosyć bolesny. Ale mimo wszystko jest to chyba jedna z najtańszych opcji dolecenia do Australii.
Do Melbourne dolecielismy planowo. Podczas przejścia przez granicę, mnie i feed wywołali na przepytanko. Muszę przyznać, że zabawne było szczere odpowiadanie na pytania "po co przylecieliście do Australii" oraz "skąd się znacie".
Czasu z Melbourne aż tak dużo nie mamy. Chociaż towarzystwo twierdzi, że bez wielkiego jet lagu się odbyło, to jednak podróż była mordęgą i nie byliśmy w stanie wstać skoro świt i zwiedzać.
Chociaż musze się pochwalić, że my z corso hardo uderzamy rano i wieczorem na basen oczywiście w naszych strojach ludowych.
Pierwszego dnia wybraliśmy się na nogach nad ocean i przeszliśmy promenadą parę kilometrów. Zjedliśmy całkiem dobre fish&chips, wypiliśmy dobre wino i jakoś się daliśmy, mimo że wiatr nas prawie porwał.
Wczoraj odwiedził nas też Zbych. Zabawny jest dla mnie dosyć fakt spotykania się tak daleko od domu. Może jeśli więcej świata zjeżdżę za U2 to stanie się dla mnie to bardziej normalne.
Jest fajnie
(założę się, że corso nie napisze tu ani jednego posta tylko będzie się wysługiwał mną w tym temacie...)