Najkrótsze podsumowanie Offa. Najfajniejsze koncerty: Susanne Sundfør, Songhoy Blues, Sun Kil Moon, Ogoya Nengo & The Dodo Women's Group, Son Lux.
Susanne Sundfor to był koncert totalny. Epicki, spektakularny, jak tam chcecie; w pewnym momencie przypominała nawet Bowiego w tym złocie i gitarą. Najlepszy popowy koncert jaki widziałem w życiu.
ja mam troszkę niedosyt po koncercie Susanne Sundfor, takie Kamikaze czy Delirious wypadły świetnie, ale nie bardzo mnie przekonały mniej żywe kawałki. mimo to na pewno to jeden z lepszych tegorocznych koncertów.
Zaraz potem Algiers, którzy też byli potężni z tymi chórkami i fantastycznym wokalem - ile tam było fizycznej siły! No i Scena Leśna (która też wygrała tą edycję) również dodała dużo od siebie, bo dopasowała się rozmiarem do ciężaru gatunkowego utworów.
zaczynam żałować, że opuściłam ten koncert, w paru recenzjach też czytałam, że dali bardzo dobry występ. no ale coś za coś.
Fajnie było zobaczyć kosmiczne jazzy od ekipy Sun Ra, ale za to Songhoy Blues trochę rozczarowało - na szczęście tańczyliśmy z forum, a gitarzysta przyjął postawę The Edge'a
to u mnie odwrotnie, Songhoy Blues bardzo mi się podobało, sam koncert, jak i wokalista trochę przypominali mi zeszłoroczny zespół chyba z Beninu (nie pamiętam teraz nazwy, ciut przydługa ); a Sun Ra Arkestra trochę nudzili, zabrakło jakiejś iskry. ale stroje błyszczące cekinami mieli eleganckie, nie powiem
jeśli miałabym wybrać najulubieńszy koncert z Offa 2015 to zdecydowanie Son Lux - jeszcze zimą, zanim ich Rojek ogłosił, skradli mi serduszko i nie mogłam się doczekać tego występu i było wyśmienicie. tyle emocji było w tym graniu, takiego rozedrgania (choćby w głosie wokalisty Ryana Lotta), bardzo mnie to ujmuje zawsze, zwłaszcza jeśli nie ma w tym jakiegoś zmanierowania, a tu nie było. i ta radość z reakcji publiczności <3 Chaciński na swoim blogu napisał, że do pierwszej trójki 'wykonawców' awansowałby właśnie publiczność i mogę się tylko pod tym podpisać. ach, no i perkusista!
Patti Smith jest poza skalą, jej koncert był świetny, nie spodziewałam się, że ma aż tyle energii. bardzo się cieszę, że oprócz Horses zagrała też People Have The Power (po tym i G-L-O-R-I-A w wyobraźni już widziałam jak Bono wyskakuje na scenę i zaczyna Miracle ;P). nie ma co się rozpisywać, występ pierwsza klasa.
Sun Kil Moon mimo swojego chamskiego zachowania, zwłaszcza na początku, też mi się podobał, storytelling ma w małym palcu. Do najlepszych koncertów zaliczyłabym też Ride, było akurat tyle gitarowego hałasu, ile toleruję do pierwszej piątki trafia też Xiu Xiu, może to nie było to, czego spodziewała się większość fanów z Twin Peaks, tylko bardziej wariacja na temat, ale mi to odpowiadało, Jamie Stewart co prawda wydawał się dosyć specyficzny, ale przecież idealnie to współgrało z klimatem całości. czego nie można powiedzieć o dźwiękach dobiegających w tym samym czasie ze strefy MasterCard
inne fajniejsze koncerty już w skrócie: Mick Harvey (może nie było to coś porywającego, jak się zapowiadało, ale na pewno przyjemnie się słuchało, po prostu ładne piosenki), King Khan & The Shrines (szkoda, że grali w porze największego skwaru), Huun-Huur-Tu (w końcu po tych paru latach poszłam na coś serio dziwnego i było ekstra publika reagowała tak żywiołowo, jakby panowie z Syberii mieli tu fanklub ), Steve Gunn o dziwo nie przynudzał aż tak bardzo, jak się spodziewałam, a z polskich przede wszystkim Coals, Sonia Pisze Piosenki (pół godziny na koncert bardzo bolało w tym przypadku), świetna Wilga (aż szkoda, że nie grali na jakiejś Leśnej późnym wieczorem), Olo Walicki ze swoim projektem (duży plus za teksty), Olivka i Małe Miasta też okej. Iceage i Doldrums też bym uznała za dobre koncerty z potencjałem na więcej, ale zmęczenie ostatniego dnia dało znać o sobie, więc nie doceniłam należycie.
co do innych - Colleen Green trochę mnie rozczarowała, piosenki wydawały mi się schematyczne, a całość koncertu dosyć monotonna; The Stubs jednak za głośno jak na moje preferencje, ale sądząc po reakcjach ludzi, tak miało być, więc pewnie było dobrze Komendarka teraz nie doznałam, chyba było zbyt kosmicznie tym razem; Enchanted Hunters na żywo też mi jakoś nie podeszło, choć studyjnie brzmiało zgrabnie; za najsłabszego uznaję Korteza, który wydał mi się marną imitacją Skubasa (teksty pisane chyba na kolanie), wynudziłam się jak nigdy.
uff, udało się chyba wspomniałam o każdym, czyli zadanie na ten rok wykonane
edycja: zapomniałam o Sunn O))), których słychać było wszędzie.