![Dołączona grafika](http://sleevage.com/wp-content/uploads/2006/09/endtroducing.jpg)
Jeśli jesteście na tym forum wystarczająco długo, żeby czytać wątki takie jak ten to jesteście też pewnie wystarczająco długo, żeby wiedzieć, że moje horyzonty muzyczne są... mocno ograniczone
![:)](http://u2forums.com/public/style_emoticons/default/smile.gif)
![:P](http://u2forums.com/public/style_emoticons/default/tongue.gif)
Porównawszy moje statystyki to na tle całego tego towarzystwa postać DJ Shadowa wypada gdzieś tak pośrodku rankingu - jego opus magnum, omawiana niżej płyta, wydana została w końcu roku 1996 r., czyli tym razem spóźniam się 14 lat (DJ Shadow zawitał do Polski w maju ubiegłego roku, a ja niestety nie mogłem wpaść na owo wydarzenie, gdyż tak się złożyło, że tego dnia koncert mieli też Velvet Vic, no i zwyciężył ważniejszy artysta
![:P](http://u2forums.com/public/style_emoticons/default/tongue.gif)
Jak to się wszystko zaczęło? Cóż, jak zwykle w moim przypadku, od Radiohead. Ksywę DJa z Kalifornii po raz pierwszy zobaczyłem gdzieś tak z rok temu researchując influences jakie Radiogłowi mieli podczas nagrywania swojego trzeciego longplaya. Czytając właśnie na temat cudownych loopów jakimi Brytyjczycy obdarzyli openera tej płyty, piosenkę "Airbag" dowiedziałem się, że owe dźwiękowe eksperymenty zostały zainspirowane postacią amerykańskiego chłopaczka. Jako, że uwielbiam Radiohead, a niedocenianą piosenkę "Airbag" darzę wręcz czcią wiernopoddańczą, bardziej z ciekawości niż z racjonalnych przesłanek postanowiłem zapoznać się z longplayem, który DJ Shadow wydał na rok przed ukazaniem się "Ok Computer" i którym Radiogłowi się inspirowali.
Tak oto wystawiony zostałem na długotrwałe działanie piękna w stanie skoncentrowanym, czystym. Opisanie "Endtroducing...." słowami wykracza poza moje skromne deskryptywne możliwości, pozwólcie więc, że przytoczę parę suchych faktów, a potem przejdę do impresji właściwych.
Swoim debiutem DJ Shadow zrewolucjonizował całą gałąź hip-hopu i praktycznie stworzył nowy podgatunek - instrumentalny trip-hop - gdyż "Endtroducing...." to zdaje się pierwsza płyta w historii muzyki stworzona całkowicie, totalnie, w całości z sampli. Sampli, czyli muzyki, która już istnieje i którą niepozorny, rok kurwa starszy ode mnie Kalifornijczyk zmiksował. Z tego też powodu znajduje się w Księdze Rekordów Guinnesa. Nie wspominałbym o tym średnio interesującym fakcie gdyby nie to, że wiedza, że wszystko co na "Endtroducing...." się znajduje jest zmiksowanym samplem nie była kluczowa dla zrozumienia genialności tej płyty.
Mamy tutaj 13 kawałków, z których każdy jest piękniejszy od poprzedniego. Zniewalająco chwytliwe, wspaniałe bity i groovy, rywalizują tutaj z nie mniej pięknymi melodiami, do których czasem można zatańczyć, pokochać się do nich z dziewczyną, a czasem zwyczajnie się zadumać. Nie trzeba być Kubą Ambrożewskim, żeby wiedzieć, że wielkie płyty każdy jednostkowo powinien doznawać samodzielnie toteż nie jestem w stanie wam powiedzieć czym ta płyta będzie dla was, ale wiem czym jest dla mnie. A jest mroczną, a jednocześnie przepiękną wizją niedalekiej przyszłości, dziełem muzycznym czerpiącym zarówno ze swojej rodzimej dziedziny jak również z kina i literatury, futurystyczno-dystopijnym narkotycznym snem naćpanego hakera przywodzącym na myśl rozświetlone miriadami świateł nocne cyberpunkowe miasta. Ta płyta ocieka Stanami Zjednoczonymi i latami 90., stąd może niektóre jej fragmenty przypominają mi moje dzieciństwo. Gdy słucham "Endtroducing...." widzę bezradną jednostkę zagubioną w wielkiej, zachodniej metropolii niczym w "Gorączce", widzę najgorsze ludzkie instynkty i najwspanialsze tknienia człowieczego serca jak w "Sin City" Roberta Rodrigueza, widzę grzech wymieszany z bohaterstwem, narkotyki z alkoholem, gangsterski seks z bezinteresowną miłością, szczyt zachodniej cywilizacji i najgorsze podłości człowieka, dobro ze złem i światłość z ciemnością. Trochę jak "Kid A" stało się soundtrackiem dla ubiegłej dekady, tak "Endtroducing...." jest nim dla dekady, która jeszcze nie nadeszła. Ale już się zbliża, jest tuż-tuż i puka do naszych drzwi, puka coraz mocniej.
Wydaje mi się, że to nie jest przypadek, że DJ Shadow pochodzi z Kalifornii, czyli ostatecznej siedziby zachodniego społeczeństwa, tak zachodniej, że już bardziej się nie da, a jego płyta odzwierciedla obsesje i animozje jakie tę cywilizację trawią. Gdzieś między wierszami, pomiędzy bitami swych idoli, a urywkami dialogów z tandetnych horrorów zmiksowanymi w jeden utwór DJ Shadow utrafił w SEDNO, w to, czym życie we współczesnym, zcyfryzowanym, do cna zdemokratyzowanym i na wskroś indywidualistycznym świecie naprawdę jest, w to na czym życie w nowoczesnej metropolii polega, w to co czujemy, gdy w nocy wracamy z klubu na Mulholland Drive i patrzymy na rozświetlony w dole skyline Los Angeles, Miasta Upadłych Aniołów, gdzie bezdomni koczują pod bramami hollywoodzkich gwiazd i producentów.
No i patrzcie. Gdy posłuchacie tej płyty i uświadomicie sobie, że to wszystko to zmiksowane sample to nie wierzę, że nie ogarnie was przerażenie jak bardzo utalentowanym człowiekiem jest DJ Shadow. Nie jestem sobie nawet w stanie wyobrazić jak nieziemsko rozwiniętą trzeba mieć wyobraźnię muzyczną, żeby chociaż wyobrazić sobie te wszystkie dźwięki. I skomponować je z rzeczy, które już istnieją. Nie tylko przekaz i klimat sprawiają, że "Endtroducing...." to płyta na wskroś postmodernistyczna, ale również sam sposób jej wykonania - filozofia czerpania z nieprzebranego źródła światowej kultury muzycznej, podobna do tej jaką Quentin Tarantino wyraził dwa lata wcześniej reżyserując swoje "Pulp Fiction" - sprawia, że debiut Kalifornijczyka jest żywym ucieleśnieniem tej idei. Idei tak charakterystycznej dla amerykańskiego społeczeństwa, stanowiącego eklektyczną mieszankę wszystkich kultur, narodów i ustrojów Ziemi, które czerpiąc z traumatycznych doświadczeń Europy zdołało wytworzyć swój unikalny model istnienia w świecie.
I fakt, że to wszystko zdołał osiągnąć rok starszy ode mnie 24-latek jest przerażający
![:)](http://u2forums.com/public/style_emoticons/default/smile.gif)
Takie płyty pamięta się na długo i ta na pewno zostanie ze mną na lata.