na każdym zebraniu jest tak, że ktoś musi zacząć, to może ja...
Na początku:Electric Light Orchestra - TimeNie mogłem się zdecydować którą z płyt wybrać, bo takich mniejszych lub większych przełomów przerabiałem sporo, najpierw zasłuchanie w Elektryczne Gitary, potem dziecko doznało zespołu wujka na jego próbach a następnie zasłuchało się w Maanamie, ale to prehistoria. Historia poznawania muzyki szerzej (na miarę możliwości) zaczęła się na dobre wraz z kasetą kuzyna którą zostawił razem z walkmenem u dziadków pewnego lata, a potem wszyscy jechaliśmy do Szwecji na dwa tygodnie i tam też była słuchana do zdarcia taśmy. Zaraz po powrocie namówiłem matkę i poszliśmy do takiego pawilonu post-PRL na stoisko z kasetami, bo buntowałem się że albo dostanę tę kasetę, albo będę bardzo upierdliwym i niegrzecznym dzieckiem. Rok 1997, zdaje się że lipiec (kojarzę po tej Szwecji, dokładnie w tym samym czasie była powódź) i piosenka
Here Is The News (tu jest link, sprawdźcie koniecznie, do dziś miewam przy niej ciary!) a potem to już całość. A potem matka zakupiła Pop pewnego innego zespołu i to już inna historia
Na przekór:Madonna - Ray Of LightTeż trudno wybrać bo właściwie pojęcia "guilty pleasure" używam z przymrużeniem oka a wszystko co mi się podoba, podoba mi się z jakiegoś powodu który wykładając staram się udowodnić że to nie jest zła muza, ale skoro coś trzeba, to trzeba, no to może właśnie to. Skąd się wzięło? Początek dziesiątki z dwójką z przodu, czyli okolice roku 2001, MTV, jedyne słuszne stare brytyjskie VH1, no i tam
Frozen (jej, jaka to piękna piosenka) Power Of Goodbye, Ray Of Light, zwłaszcza dwa pierwsze urzekły mnie totalnie i już wtedy wiedziałem że moi metalowi kumple nie dadzą mi żyć jeśli tylko zaczną cokolwiek podejrzewać. Doszedł jeszcze wtedy Beautiful Stranger i cover American Pie z soundtracku Austina Powersa i w tej jej blond-american-wersji się gówniarsko podkochiwałem wręcz. Tak się zaczęło chyba kojarzenie atrakcyjności z głosem, a głos mnie wtedy urzekł. No, były to czasy inne, w każdym razie, album Ray Of Light pozostaje popowym DZIEŁEM (ale nikt tego nie rozumie ;( ;p ).
Na rano: PS I Love You - Meet Me At The Muster StationTa i kolejna pozycja to już spontan i takie ostatnie zapełniacze kolejnych godzin kolejnych jesiennych dni. Nie ma tu wiele do opowiadania, to jest po prostu poznana przez surfing po pitchforku kanadyjska gitarowa płyta która jak żadna inna potrafi przebujać przez te okropne ostatnie poranki, drogę na przystanek, do metra, wiecie. Nie wiecie? Sprawdźcie
Cbez! Żadnej większej filozofii, może poza "album o byciu sfrustrowanym niemożnością wyrażenia swojej frustracji" co rano (a ja NIENAWIDZĘ MUSIEĆ WSTAWAĆ RANO I MUSIEĆ GDZIEŚ IŚĆ I MUSIEĆ a życie i tak nie będzie lepsze niż wczoraj i tak dalej...).
Na wieczór:The Shins - Oh, Inverted WorldPrzez wieczór rozumiem tu porę kiedy zachodzi słońce i nikt mi nie wmówi że 16:00 w listopadzie to jest nadal popołudnie. Wczoraj i przedwczoraj, jeszcze ładne słoneczne i cieplejsze dni, zaplątało się w słuchawki i zaplątało w obranie dłuższej nieco drogi dokądś tam podmiejskimi ulicami w tym wiecie, bardzo konkretnym świetle, w nastroju konkretnie tej jednej piosenki -
The Past And Pending za którą poszła cała prześwietna płyta. Warto sprawdzić też klip zalinkowany, oddaje bardzo dobrze nastrój tego o czym tu piszę. Uwielbiam takie wieczory, nawet jesienne, to jest jedna z nielicznych rzeczy dobrych o tej porze roku.
Na podróż:Opposition - Class of '66.Nie jestem w stanie do końca wytłumaczyć czemu, ale za każdym razem kiedy zabieram ten album w podróż pociągiem razem z innymi, to tego właśnie słucha mi się najlepiej gapiąc się w okno, przeglądając plany, pomysły związane z celem, wnioski i wspomnienia z miejscem z którego się wraca. Pierwszy raz, pamiętam, to był powrót z Sopotu po powiedzmy że forumowym spotkaniu, nocy na plaży, parę dni przed koncertem U2 w Chorzowie. Nie, nie chodzi nawet czasem o teksty, o czym są te piosenki, a o bliżej nieokreśloną tęsknotę, którą się zwłaszcza odczuwa rozstając z dobrymi miejscami, ludźmi, wracając tym okropnym TLK, a świat umyka za oknami i jesteśmy co raz dalej tego co przed chwilą było takie fajne albo po prostu było, a teraz już nie jest. Perfekcyjny
soundtrack takiej podróży.
Na zawsze:Mam wybrać jeden taki album? Nie ma jednego takiego albumu. Jest wymijająca bardzo odpowiedź, ale ok, przemyślę sprawę i dopiszę wieczorem, za parę godzin, bo teraz muszę lecieć, a szkoda mi już tego nie wysyłać.
Ej no, naprawdę. Za dużo ważnych płyt jest.