Promenade... a może
Pride?
Nienawidzę tego zespołu. Nigdy wcześniej w żadnym surwajworze nie miałem takiego rozdarcia jak teraz przy pojedynku Promenade i Pride. Zawsze było to "coś" co przeważało na drugą stronę - teraz tego nie ma. A przecież obiecywałem Owłosowi, że po Indian Summer Sky i MLK już na pewno dołączę do zajadłych niszczycieli Dumy. Hell, jeszcze wczoraj na czacie wrzeszczałem: "oni teraz chuje na pewno wywalą Promenade!!!!!!!!!!!!11111 ;(" czy coś w ten deseń. Ale teraz naprawdę nie wiem, po prostu nie wiem.
Postanowiłem więc rozwiązać sprawę inaczej. Porównajmy obie piosenki pod względem trzech pierwszych kategorii jakie mi przyszły do głowy - muzycznym, lirycznym i synestetycznym. Łatwe to nie będzie, a i specjalnie sensowne miejscami pewnie też nie, bo to przecież piosenki z dwóch różnych światów, ale skoro surwajwor tego wymaga - trzeba się podporządkować:
Pride (In The Name Of Love) vs. Promenade1. MuzykaGłówną muzyczną siłą Pride jest gitara Edge'a, która zmienia się i ewoluuje w toku całej piosenki, tak, że żaden konkretny riff i rytm się nie powtarzają. Nie muszę też chyba dodawać jak świetnie nagrana, przestrzenna i mięsista ta gitara jest. Również fakt, że melodia zmienia się praktycznie cały czas ma tu swoje znaczenie bo słuchacz cały czas dostaje nowych bodźców i się nie nudzi (lol). Ogólnie z całego SONGA emanuje patos, uniesienie, rockowa moc i rockowe pierdolnięcie w najlepszym i najsilniejszym tych słów znaczeniu, zwłaszcza w drugiej części, która została napisana chyba specjalnie z myślą o śpiewaniu tych rytmów z publiką na arenach i stadionach. Do tego dochodzi też jakieś 23465807456 różnorakich dzwoneczków, bębenków, grzechotek, klapnięć i innych tego rodzaju pogłosów dodanych przez Eno i Lanois. W żadnym wykonaniu live nie udało im się powtórzyć niesamowitej jakości nagrania albumowego, czy patrzeć na to przez pryzmat świeżości dźwięku, czystości dźwięku, ilości warstw muzycznych czy ich ogólnego dopracowania. Jedynym czynnikiem przemawiającym za wykonaniami na żywo jest udział publiki, który siłą rzeczy na albumie nie ma znaczenia, np. w mojej ulubionej wersji live, czyli tej -
http://www.youtube.com/watch?v=IcGUbL6Vcts
Jedyną wkurzającą mnie rzeczą w albumowym Pride jest wokal Bono, który mi się nigdy specjalnie nie podobał. Zawsze mi się wydawał zbyt "wywrzeszczany".
Promenade jest to przecudowna i urzekająca pięknem miniaturka, która została w niezrozumiały sposób totalnie olana i przez krytyków i przez zespół, a co najważniejsze - w większości przez fanów. Słyszeliście kiedyś jakiegoś fana U2 domagającego się Promenade na żywo? Ja poza paroma osobami z tego forum nigdy. Próbowałem znaleźć o Promenade COKOLWIEK pochodzącego z ust samych członków U2. Nic. Zero. Nawet w "U2 o U2" gdzie myślałem, że o KAŻDEJ ich piosence są chociaż dwa słowa Promenade nie jest nawet wspomniana (a takie 4th of July albo Elvis Presley and America już kurwa są). Nigdy nie zagrali tego live, NIGDY, nawet jednego snippetu nigdzie nie było.
Co jest tym bardziej niezrozumiałe, gdy człowiek uświadomi sobie jak uroczą i w sumie potężną piosenką Promenade jest. Zaczyna się ona jakby od środka i takoż kończy - nie ma ściśle wyznaczonego początku i zakończenia, co jest zrozumiałe i naturalne, gdy przeczytamy liryki i zrozumiemy o czym ten utwór opowiada. Muzycznie Promenade rządzi i rozwala wiele "większych" i "ambitniejszych" piosenek. Na bazie równiutkiego i spokojnego jak morze basu Adama Edge czaruje tu gitarą, której delikatny, dzwoneczkowy dźwięk przywodzi na myśl krople deszczu, niknącej w wieczornej mgle mżawki, padające na trawnik wesołego miasteczka, plastik siedzenia na karuzeli czy drewno nadmorskiego dublińskiego molo (więcej o tym: w dziale trzecim). Stonowana i spokojna perkusja Larry'ego tylko dodaje temu obrazkowi uroku. I w ten muzyczny jedwabny labirynt zostaje wpuszczony wokal Bono, który w tej piosence jest mistrzowski i absolutnie zarządza - delikatny, z cudownymi progresjami linii melodycznej, jakie w sumie rzadko się od Bono słyszy, skonfrontowany z warstwą liryczną... no istna perełka. Nie rozumiem jak to możliwe, że oni ten utwór tak olali, że nie mają do niego jakiegoś sentymentu. Nigdy tego nie zrozumiem i chyba nie chcę.
W swojej kategorii Promenade jest muzycznie 10/10. Problem w tym, że Pride też - a Pride dodatkowo daje też słuchaczowi moc prawdziwego, klasycznego rockowego pierdolnięcia, o czym Promenade może co najwyżej pomarzyć.
1 : 0 dla Pride.
2. LirykiO ile już porównywanie muzycznej klasy Pride i Promenade nie ma większego sensu, o tyle próba skonfrontowania ich liryków nie ma absolutnie żadnego celu, bo to przecież dwa różne tematy, dwa różne światy, dwie odmienne stylistyki. Zamiast tego spróbujmy więc sprawdzić, które z liryków lepiej sprawdzają się w muzycznym kontekście swojej piosenki. Może chociaż w ten sposób uda się wyłonić zwycięzcę.
Oczywiście dla żadnego fana U2 nie jest tajemnicą, że Bono nigdy nie był zadowolony z warstwy lirycznej całego albumu The Unforgetteable Fire a to dlatego, że podczas sesji nagraniowych Eno i Lanois twierdzili, że słowa są tym piosenkom właściwie niepotrzebne, a jeśli są - mają stanowić jedynie impresjonistyczne tło dla warstwy muzycznej, muszą pozostać szkicami idei i pomysłów i nie ukonkretniać się. Miało to mieć zwłaszcza znaczenie w odbiorze albumu przez słuchaczy nie posługujących się językiem angielskim. To na albumie oczywiście słychać, jest to zresztą też powód dla którego w każde Bad Bono wsadza jakiś snippet - bo ma potrzebę naprawienia lirycznej warstwy tej piosenki (
tutaj to ładnie wyjaśnia). Pride i Promenade również cierpią na "szkicowatą" przypadłość, z tym, że ten pierwszy wychodzi z tego obronną ręką, a ten drugi nie do końca.
Nie ma się co oszukiwać - okrzyk "In the name of love!" w Pride jest zajebisty. Wyrazisty, silny, oryginalny, a z jego uniwersalnym przekazem mogą się utożsamić słuchacze na całym świecie (no, większość
). Wbrew temu co Bono mówi, luźna forma słów pozwala - przynajmniej mi - na lepsze wczucie się w rockową moc tego kawałka. To nie jest przecież psychodeliczny i intymny rock w stylu Nicka Cave'a, w którym podmiot liryczny zastanawia się nad cnotami i słabostkami Martina Luthera Kinga, ale rock antemiczny, hymn, który ma na celu sławić - i tylko sławić - tego człowieka. I jako taki sprawdza się doskonale, a skromne, ascetyczne słowa tylko w tym pomagają. Jedyną wadą jest tu znana wszystkim wpadka "early morning", bo MLKa zastrzelono wieczorem. Dobrze chociaż, że Bono o tym wie i czasem zmienia słowa.
Z kolei Promenade to skromność i intymność w czystej postaci, wieczorna randka pary zakochanych. Jakaś mała nadmorska mieścina - może być Dublin, może być jakieś inne miejsce. Idą na spacer. Wpadają do wesołego miasteczka, do pubu gdzie panuje gwar muzyki i ludzkich głosów, idą nad wybrzeże. Daleko w tle jest jakiś ślub albo święto i nocne niebo jest co chwila rozświetlane bukietami sztucznych ogni. Ile razy widzieliście podobny obrazek w filmach? Często, nie? Tylko, że obrazem jest go oddać bardzo łatwo - o wiele trudniej muzyką (co się udaje w 100%) i słowom (co nie do końca wychodzi). No bo ok - jest sobie randka, jest spacerek, wszystko fajnie, ale co niby ma oznaczać to z odbytu
"Words that build or destroy, dirt, dry, bone, sand, and stone"? Co dokładnie oznacza "spiral staircase, to the higher ground"? Jasne, można się tego domyśleć, tekst jest i tak przepiękny, ale po prostu jest w nim parę loose endów, podczas, gdy w Pride nie ma żadnych. Tym niemniej Promenade to przecudowna i przeurocza miniaturka o zwykłym spotkaniu dwójki ludzi jakie codziennie widuje się latem w wieczornej Warszawie. Dlatego nie ma tu początku ani końca - kawałek zaczyna się i kończy w trakcie spaceru, spotkania. Jego celem jest jedynie sportretowanie, przedstawienie stanu emocjonalnego tej pary, nie opis jakichś konkretnych wydarzeń. Okres, który swoim trwaniem obejmuje Promenade może trwać parę godzin albo sekundę, to nie ma znaczenia. Dlatego też te liryki są tak niedokładne, ogólne - jak farba malarska impresjonistów mają nie opisywać, ale tylko przedstawić, pokazać kolory, nic więcej. Ten kawałek to wzorcowy przykład tego co Eno i Lanois próbowali wyciągnąć od Bono podczas sesji nagraniowych.
Im dalej jestem w tym tekście tym bardziej zdaję sobie sprawę jak karkołomnym zadaniem była próba porównania tych dwóch kawałków, z których każdy jest absolutem w swojej kategorii. Serce mi się kraje pisząc to, ale jest 2 : 0 dla Pride - ten hymn lepiej osiąga swoją "hymnowatość" niż Promenade swoją intymność. O ile to ma jakikolwiek sens.
3. Wartość synestetyczna.Ok, najpierw dwa słowa wyjaśnienia:
"Synestezja (gr. synaísthesis - równoczesne postrzeganie od sýn - razem' i aísthesis - poznanie poprzez zmysły). W psychologii stan lub zdolność, w której doświadczenia jednego zmysłu (np. wzroku) wywołują również doświadczenia, charakterystyczne dla innych zmysłów. Na przykład odbieranie niskich dźwięków wywołuje wrażenie miękkości, barwa niebieska odczuwana jest jako chłodna, obraz litery lub cyfry budzi skojarzenia kolorystyczne itp.
Stosunkowo najczęściej spotykane jest "barwne słyszenie", które polega na tym, że dźwięki lub współbrzmienia wywołują wrażenia barwne, bądź barwy - dźwięki."
Ja to mam, pewnie wielu z was też, choć o tym nie wie albo wie, ale nie wie jak się to nazywa. No to już wiecie. Zadajmy więc sobie pytanie - która z tych piosenek jest lepsza w wywołaniu poprzez dźwięki jakiegoś obrazowego skojarzenia - portretu, szkicu, albo samej barwy - w naszej głowie.
Nie wiem jak dla was, ale dla mnie to jest obszar, w którym Promenade dominuje niepodzielnie. Pod tym względem Pride nie ma nawet startu do rywala. Słuchając Pride nie widzę NIC - może jakieś tam kolorki się przewiną, ewentualnie archiwalne nagrania MLKa ze speechu "I Have A Dream", ale poza tym? Pustka. Natomiast Promenade... Promenade pod względem obrazowości to arcydzieło.
Bas Claytona jest tu dla mnie odgłosami pogrążonego w wieczornym półśnie miasteczka, a dźwięcząca gitara Edge'a - oprócz wspomnianych już kropelek deszczu (zwłaszcza w takich momentach jak 0.29 albo 1.09) - jest też głównym składnikiem tworzącym emocjonalny i klimatyczny portret otoczenia. Bas jest rzeczywistością - gitara klimatem, nitką, którą Edge tka sen i nierzeczywistość, w której pogrążona jest para bohaterów. To jeden z pierwszych, o ile nie w ogóle pierwszy utwór U2, w którym Edge tak sprawnie posłużył się delayem i echem do namalowania zarówno prawdziwego jak i nieprawdziwego świata, w którym osadzona jest piosenka.
Pride to hymn, którego się słucha bez żadnych wizualnych doznań, Promenade rządzi głównie tym. I jeśli czymś Promenade bronić w walce z Pride - to właśnie wartością synestetyczną.
2 : 1 dla Pride.
4. PodsumowanieMoje ambitne i jakże eksperckie porównanie zaprowadziło nas do bardzo odkrywczych wniosków, które w pigułce można określić następująco: Pride to zajebisty i świetnie zagrany, choć trochę bezbarwny, rockowy rozwalacz i hymn, który zapamięta się na centuries to come, Promenade to intymny i urzekający pięknem portret spotkania dwójki ludzi pewnego ciepłego wieczoru. Nie ma tu więc nic czego ktoś z was by już wcześniej nie wiedział. Pod względem muzycznym i jakościowym Pride jest niewątpliwie piosenką lepszą. Pod względem emocjonalnym i kolorystycznym - już niekoniecznie.
Ultimately, oba utwory są mistrzostwami w swojej klasie, choć Pride w swojej nieco większym. Pytanie sprowadza się więc do tego co się dla Ciebie tak naprawdę bardziej liczy - czy moc i pierdolnięcie czy intymność, ascetyczność i klimat.
Tym niemniej Pride jest lepsze.
Zwyczajnie lepsze.
No, czyli
Pride.
Powyższe porównanie jest po maxie subiektywne i w żadnym wypadku nie traktujcie go jak jakiegokolwiek wyznacznika przy głosowaniu. Równie dobrze ktoś inny może sobie wymyślić trzy inne kategorie, którymi oceni te kawałki i dojdzie do zupełnie odwrotnych wniosków niż ja. To po prostu parę moich myśli przelanych tutaj, na ekran, bo jeszcze nigdy nie miałem takich trudności z wyrzuceniem jakiegoś kawałka z surwajwora