Skocz do zawartości


Down - Down II


  • Please log in to reply
27 replies to this topic

#21 Witas

Witas

    Użytkownik

  • Members
  • 7 064 Postów
  • Płeć:Mężczyzna

Napisano 16 marca 2010 - 21:08

Mylisz się Anjo.S. Ani przez chwilę nie pomyślałem o żadnym metalu ani brzydkiej metalowej dziewczynie, po prostu nie mogę tego słuchać.

#22 user420

user420

    Użytkownik

  • Members
  • 5 213 Postów
  • Płeć:Mężczyzna

Napisano 16 marca 2010 - 21:12

Podchodząc do tego albumu miałem pewne wątpliwości. Serio, przez Annę chciałem już olać tę całą zabawę. Spodziewałem się jakiegoś szatana na podwójnej stopie. W zamian za to dostałem bardzo dobry album i jeśli ktoś ma jeszcze jakieś dziwne uprzedzenia, to radze się ich jak najszybciej pozbyć :)
Przede wszystkim uwagę przykuwają bardzo ciekawe melodie, klarowne brzmienie (brak tutaj siarczystych przesterów- ja tam slysze stare dobre fuzzy :D). Jest jeszcze coś, co tygrysy lubią najbardziej, czyli HARMONIE (!)

Czy tylko ja słuchając tego albumu mam momentami przed oczami debiut Pearl Jam?

Album bardzo daje radę ale faktycznie minusem jego jest długość. Kawałki po pewnym czasie zaczynają się po prostu nudzić. A może dlatego, że nie jestem przyzwyczajony do tego rodzaju muzyki? Na pewno będzie trzeba za jakiś czas bliżej poznać tego wykonawcę.

Kolejne skojarzenia. Gitara/gitary = Jack White + Josh Homme + dwie 0,7 we krwi.

Ej serio, to dopiero moje drugie odsłuchanie tego zacnego dzieła ale już moge stwierdzić, że to kozacki album. Przecież te klawisze w czwartym tracku to jest magia ! :D
Rozpisywać się chyba nie ma co, bo sporo też zostało powiedziane, ale moje hajlajty to scieżki nr 1, 3, 4, 6(!), 12,
Dziękuję Annie za możliwość poznania zespołu Down. Teraz na pewno pozbyłem się pewnych swoich uprzedzeń i w sumie czemu by nie sięgnąć wkrótce po jakiś klasyczny album z cięższych brzmień.

Daję ocenę 7,5/10

#23 Stalker

Stalker

    Użytkownik

  • Members
  • 383 Postów
  • Płeć:Mężczyzna

Napisano 16 marca 2010 - 21:29

Szczerze przyznaję, że tylko zbliżający się deadline i chęć wywiązania się z forumowego obowiązku zmusiły mnie do napisania paru zdań o tej płycie. Zabawę w recenzowanie uważałem za okazje do odkrycia nowych muzycznych obszarow, ale byłem gotowy także na katusze dla moich uszu. Płyta Down II jest własnie taką drogą przez mękę.
Nie mogę jej nazwać 'porażką' czy 'zawodem' z tego prostego względu, że z metalem mam do czynienia bardzo rzadko i mimowolnie, po prostu nie jestem z tą muzyką osłuchany i nigdy nie widziałem w niej niczego pięknego. Dlatego zastanawiam się, czy publiczne wyrażanie opinii o tym albumie przez metalowego ignoranta ma jakikolwiek sens.

W czasie pisania tego tekstu płyty słucham po raz drugi - za pierwszym dotrwałem do połowy. W tle właśnie przygrywa numer 6 - Learn From This Mistake i po pierwszych pięciu otępiających, ciężkostrawnych trackach jest to prawdziwa perełka, wreszcie słyszę własne myśli i odkrywam, że wokalista ma całkiem niezłe warunki głosowe.
Po siedmiu minutach i czternastu sekundach ponownie ściszam głośniki i zaczynam zastanawiać się na pojęciem metalowej ballady, doszukując się w nim sprzeczności. Jest dobrze, myślę sobie - połowa już za mną, a tymczasem obiecująco rozpoczyna się ósemka - Where I'm Going. Pan Philip Anselmo zlitował się nade mną i ponownie zaprzestał darcia ryja. Może by tak do końca? Ale jeśli już, przydałoby się więcej urozmaicenia bo niezwykle banalny i nużący to kawałek. Doob Interlude - dlaczego tak krótko?! Już prawie udało się to poczuć i trochę odpłynąć. Niestety z przyjemnego letargu wyrywa mnie jakiś nieprzyjemny ryk mężczyzny. Wracamy więc do standardów. The Seed towarzyszy mi w drodze do kuchni, gdzie udaję się, aby przepłukać wyschnięte gardło. Dwunastka o przydługim tytule Lies (I Don't Know What They Say But...) to intrygujący twór z nieźle brzmiącym basem, przyznaję że słuchałem bez obrzydzenia.
Dog Tired. I'm tired, I'm so tired... Zaletą ostatniego utworu jest to, że jest ostatni.

Było ciężko, ale udało się - przesłuchałem metalową płytę w całości. Podkreślam raz jeszcze, że to nie moja działka i powyższe herezje są tylko i wyłącznie wymuszoną, nic nie znacząca opinią ;)
3/10

#24 Witas

Witas

    Użytkownik

  • Members
  • 7 064 Postów
  • Płeć:Mężczyzna

Napisano 16 marca 2010 - 22:01

To moja recenzja nie podpasowała pod Twoje uwagi? Dziwne :P

#25 kkingstoun

kkingstoun

    Użytkownik

  • Members
  • 625 Postów
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Poznań / Kalisz

Napisano 16 marca 2010 - 22:08

Metal jak milutko <3:**** hehe

01 - Lysergik Funeral Procession - dość typowe nu-metalowe intro do płytki stosunkowo wolne tempo. Przyjemnie.
02 - There´s Something On My Side - pierwsze 10 sekund bardzo przypadło mi do gustu, potem zrobiło się mniej ciekawiej, trochę tak jakby mdłe itp... Riff prosty i potoczny. Nic nadzwyczajnego.
03 - Man That Follows Hell - o matko, przyśpieszyli... Mam dość mieszane uczucia, jakoś mnie nie ponosi.
04 - Stained Glass Cross - Oo o oO przez duże O, ciekawie, jakby zupełnie inny zespół, ostrzejszy drive i ogólnie inna epoka. Bardzo bardzo fajna nutka.
05 - Ghosts Along The Mississippi - jest power, jest energia aż czupryna z głowy spadaa!! \^^/
06 - Learn From This Mistake - balladka? mmyy całkiem ciekawe, ale również mało innowacyjne.
07 - Beautifully Depressed - podoba mi się ta piosenka, ale niestety również podobna do wszystkich pozostałych.
08 - Where I´m Going - folk metal;)) Rozumiem ze to jakiś przerywnik, przerwa na kawę;)
09 - Doobinterlude - milutki instrumental, nawet bardzo.
10 - New Orleans Is A Dying Whore - łełeuuuuu YEEE!!! JEDZIEMY POGO!
11 - The Seed - znowu powtórka (do entej) z rozrywki;PPP
12 - Lies (I Don´t Know What They Say But...) - jak dla mnie za bardzo stłumiona? wygłuoszona? perkusja, smęt lekki;(
13 - Flambeaux - wreszcie coś innowacyjnego, krótka dziwna przerwa:)) Brawo:PP
14 - Dog Tired - POGO!!
15 - balladka, troche z gatunku ironsów;)

Dość przeciętna płyta 5/10. Pozdrawiam:)

#26 user420

user420

    Użytkownik

  • Members
  • 5 213 Postów
  • Płeć:Mężczyzna

Napisano 16 marca 2010 - 22:08

A Mrówie nie wierzę!



No weeeez <_<
Mowie serio, to jest bardzo dobry album.

#27 acr

acr

    mam tu fajne drzewko

  • Moderatorzy
  • 17 742 Postów
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:skądinąd.

Napisano 16 marca 2010 - 23:45

Nie nosiłem nigdy glanów* Lubię pop. Lubię melodie. Ostatni raz słuchałem Black Sabbath i Deep Purple jakieś cztery lata temu. No, i Ozzy'ego solo.
I to by było na tyle ciężkiego grania którym się jarałem. Od grandżu wolałem zawsze chudych brytyjskich pedałów. Nie lubię darcia ryja, a ten pan na moje delikatniusie uszko brzmi jakby Eddie Vedder rzygał. I tak dalej. Pomyślałem że spróbuję zrozumieć tę muzykę, ale nadal nie potrafię. Nie dociera do mnie. Nie wiem co chcą mi przekazać grając w ten sposób. Nie rozumiem ich emocji, nastroju, nie potrafię się tak długo wkurwiać. Góra 5 minut, nie 66 do cholery! Nie rozumiem nadal metalu. "Z metalu to ja lubię Metal Heart Cat Power". Krótko mówiąc, nadal nie wiem, po co oni to robią. Nie napiszę zatem nic, jakbym zrozumiał. Nie uważam żeby było to zresztą konieczne. Przelećmy zatem po powierzchni zjawiska, olejmy konteksty, znaczenia, zróbmy to nie do końca zatem fachowo, zróbmy to z perspektywy, a jako że sam wymyśliłem tę zabawę, pozwalam sobie.

To nie jest tak, że to jest zła płyta. Ona jest popsuta. Z perspektywy fana muzyki, który z niejednego pieca muzykę kradł, wielbiciela alternatywy i stadionowych epickich wymiataczy, nie kumającego metalu, wielbiciela zdrowego formalizmu z jednej, emocjonalności, intuicyjności z drugiej, nie napierdalania, przede wszystkim fana prostoty, ale też i czasem i sensownego, intelektualnego ale nie wykastrowanego z treści kombinowania, nie bezmyślnego zlepiania i grania dla grania, sztuki dla sztuki (no chyba że w przypadku muzyki tak zwanej eksperymentalnej, gdzie to ma sens). Bla bla bla. Wiecie, a zaznaczam to wszystko, bo na tej płycie nie mogę tego odnaleźć, skumać. Ale o tym zaraz. Z tej zaznaczonej perspektywy ta płyta mogła się bronić. Mogła, gdyby nie zrobili wszystkiego źle. No bo spójrzmy. Oni się starali i to się chwali, starali się zrobić to ciekawie. Nawet zdawałoby się (a dlaczego zdawało tylko, to potem) wbrew pozorom całkiem załapali na pewien charakterystyczny dla okresu wydania tej płyty trend - wybierania rzeczy z różnych szufladek i próbach kreatywnego ich łączenia, co ładnie nam pokazuje, że metal niekoniecznie musi być nurtem tak oderwanym o całokształtu zjawisk, a to ładnie przełamuje pewien stereotyp (o ile nie wpasowali się tak zupełnie przypadkiem). Starali się to wszystko jakoś połączyć, nie tylko usiłując uderzyć eklektyzmem spiętym pewnym konceptem ale i na odcinkach poszczególnych kawałków. Co tu słyszymy? Proszę bardzo, grunge w produkcyjnym, brzmieniowym brudzie i choćby wokalizach mocno przypominających Vedder'a (niestety raczej z tych ostatnich płyt o których nie będąc fanami spokojnie możemy zapomnieć), mamy też blues'a, głównie w gitarowych, 'standardowych' solach, tłustych riff'ach próbujących zagęścić powietrze jak parująca w upalny dzień Missisipi (fragmenty Learn From This Mistake dobrym przykładem), ale i też miejscowych podjazdów na lampowych klawiszach (ech, te wzruszające pasaże fortepianu...), zaśpiewów, czegoś. Mamy też country w Where I'm Going (czy jak powiem że kojarzy się raczej takie w wydaniu ALT to będzie bardzo nie na miejscu? he-he-dwukropek-de), hard rock'a pojawiającego się już na początku otwierającego Lysergik Funeral Procession - czekam aż zacznie się wydzierać niejaki Osbourne (ba, nawet tytuł przypomina Sabbath'owe klimaty) i pewnie do tego wszystkiego jakieś multum szufladek metalowych których nie rozróżniam. Wszystko się gdzieś tam przewija przez całą długość, wypisywanie fragmentów mija się z celem. I wszystko byłoby pięknie, ale jest jedna mała rzecz. Właściwie dwie jedne małe rzeczy do każdej z 'warstw różnorodności' o których wspomniałem (zdania podkreślone).

Otóż. Oczekuję, że kiedy artysta bierze się za granie w jakimś określonym dość stylu, czerpie z pewnej szuflady, z pewnej tradycji, wie jak się za to zabrać i co z tym zrobić. Słowem, czuje blues'a. Down nie czuje blues'a, nie czuje też kantry, śmiem twierdzić, nie czuje całej tej muzycznej historii południowych Stanów za którą się bierze. Skąd to wiem? Nie wiem, zwyczajnie czysto intuicyjnie, nie wierzę im że rozumieją "o czym grają". Blues'owe elementy są tutaj bez żenady przepisane ze znanej klasyki blues-rock'a, wpisane w nowy kontekst, w którym nie brzmią naturalnie, nie brzmią szczerze (poza wspomnianym ładnym, choć dość oczywistym Learn From This Mistake może), a przecież miała to być muzyka duszy. Są wręcz miejscami trywializowane nagłymi urwaniami, nawiązaniami bardzo uproszczonymi, wydaje się że nie do końca przemyślanym umiejscowieniem w reszcie muzycznej treści. I choć to wszystko na pierwszy rzut ucha brzmi w miarę spójnie (spięte estetyką brzmienia), a nawet ciekawsze, mniej oczywiste rozwiązania konstrukcyjne (zdarzają się!) sensownie zdają się siedzieć w kompozycjach, przy kolejnym rzucie ucha, głębszym, bardziej skupionym, wychodzą jednak dysonanse nie do zaakceptowania. I powiedzmy sobie jeszcze jedno - można grać ciężko, nie grając dokładnie tak samo, jak inni którzy grają ciężko. Mam wrażenie że słyszę te same riff'y, to samo brzmienie, tak samo wyprodukowane, a kiedy połączymy to z przepisywaniem, czerpaniem garściami (nie tylko z blues'a, ale i z klasyki hard rock'a którą znam, dołożymy nie tylko Vedder'ową barwę, ale i wprost grandżowe zaśpiewy, coś) i nie do końca umiejętnym doborem, wykorzystaniem elementów, cała nadzieja na przyznanie za ten mash-up większej ilości punktów rozpływa się w kontestacji, że nie zrobili tego kreatywnie, nie zrobili tego 'po nowemu' a może nawet 'po swojemu', tylko tak udają. Oni po prostu wrzucili to wszystko do jednego wora i jakoś wyszło.
Inną sprawą jest obecność kantrowego Where I'm Going, które osadza się bezpośrednio w swojej estetyce. To jest fajny kawałek. Problem w tym, że zagrać coś-jak-kantry może każdy (po przesłuchaniu jakiejś setki płyt made by panowie z amerykańskiej prowincji, kontestacji że wszyscy grają to samo i mało który potrafi zainteresować albo zrobić to naprawdę lepiej, potem po znudzeniu sceną, wiem co mówię), co ma się do zdania "wiedzieć jak zagrać" z początku tego akapitu. To samo ma się do znów blues'ującego (już bardziej wprost, bez blues-rockowych naleciałości) Lies, I Don't Know What They Say But..., zresztą. Drugim problemem jest fakt, że ma się to nijak do całej reszty albumu. Jeśli chcemy trzymać się spójności w brzmieniu, mimo czerpania z różnych 'części' muzycznej sceny, dlaczego to zakłócać? Po konkretne Where I'm Going rzucając jeszcze dającą wielkie nadzieje na ciekawe rozwiązanie reszty płyty Doobinterlude (heh, to też mój ulubiony fragment, czysto stronniczo), niestety, po nim zaraz wchodzi kolejna ściana napierdalania. Zabrakło jakby konsekwencji, albo pomysłu. Nie przemyśleli tego, tak na moje. Polemizuję z tym tak dużo, bo jest to, z tego co zauważyłem, wedle zwolenników tego albumu jeden z jej najważniejszych atutów, a że się nie zgadzam, postanowiłem się trochę z nim rozprawić.

Inne rzeczy. Na pewno mają świetnych instrumentalistów. Wszystko jest zagrane, zdaje się, tak jak miało być. Problem w tym że dawno temu przeszło mi jaranie się instrumentalistami, a to że tak miało być, nie oznacza że jest dobrze. Kolega Mrówa w swojej recenzji zwrócił uwagę na harmonie, również byłem mile zaskoczony natknięciem się na nie, ale powiem tak - samo ich istnienie, z perspektywy jaką przyjąłem w podejściu do płyty, wiosny nie czyni i choć zdradzają pewne ciekawe aspiracje, nie sięgają do nich zbyt często, niestety. Podobnie, nie wiem czy w metalu i podobnych gatunkach można używać pojęcia songwriting, bo i nie wiem, czy można mówić w ogóle o piosenkach, na tej płycie gdyby się uprzeć można (a na marginesie, to samo w sobie dla naszej 'pesrpektywy' dobrze płycie robi). Nie rozumiejąc estetyki trudno jakkolwiek wartościować, ale powiem tak - gdyby odrzeć to z ciężkiego brzmienia, zostawić same kompozycje, byłyby czasem nieźle, w porywach dobrze, może nawet interesujące elementy by się znalazły, ale niestety powalały by w żaden sposób, w żadnym chyba miejscu. Wzbogacić opisu o warstwę liryczną nie miałem czasu, już też ochoty szczerze mówiąc, choć być może wyjaśniłaby mi trochę estetykę. Może jeszcze spróbuję.

Może jeszcze spróbuję. A może jednak nie? Nie mam ochoty wracać do tej płyty, bo mimo że można z niej wydłubać różne elementy, trochę porozkminiać, ostatecznie stwierdziłem, że to wszystko jakby udawane, jakby samym faktem podjęcia prób, zasłaniali ich rezultat. Też oczywiście ważne jest, że zwyczajnie wprost nie leży mi estetyka, a z drugiej strony, kiedy tonują w stronę bardziej przyjazną, nie robią tego w odpowiednio fajny sposób. Chyba tyle.

A Certain Reviewer (hłe hłe) daje 4.5/10.0 i ma nadzieję, że wytłumaczył (się) czemu. Rozumie że być może zderzenie z taką estetyką, niestety nadal nieprzekonującą, mogło wpłynąć na ocenę, starał się jednak wyważyć to jakoś, obejść, ominąć, podejść do sprawy na tyle obiektywnie, na ile tylko mógł. Nie zdziwi się, jeśli zobaczy przy tej płycie ocenę o dwa punkty wyższą. Te dwa punkty mogła moja niechęć do tych brzmień zeżreć. Ok. Ale więcej? Nie ma mowy. Rozumiem też, doskonale wręcz, ludzi którzy mają ochotę sieknąć dwójką albo i gorzej, po prostu subiektywnie, kierując się gustem jedynie, odrzucając taką muzykę. Ok. Sam więcej pewnie do tego nie wrócę, sam gdybym miał to zmierzyć jedynie tym, jak moje uszy na to zareagowały, pewnie tak bym dał. Bo przede wszystkim, czuję się zmęczony, to jest zmęczona muzyka, muzyka która męczy też. Mnie, nas. Ciężko było mi wracać do konkretnych kawałków, rozbierać, zastanawiać się czy na pewno ma sens to co piszę, czy piszę tak bo tak by mi pasowało do oceny. Takie tam. Wszyscy mamy święte prawo tej muzyki najzwyczajniej nie chcieć i nie lubić ;)


*i nie mam nic do tych, co noszą, a poza tym miałem też przyjemność poznać zupełnie anty-stereotypowych fanów metalu. tak samo można lać z indie-młodziezy, a przecież sam tego niezalu słucham ile wlezie, raz ambitniejszego, a raz się tym samym jaram co te dzieci, no więc, zero uprzedzeń z tej strony. czuję się w obowiązku napisać po reakcji Anji. ja tu piszę o muzyce, co zresztą zaznaczyłem parę razy w tekście. elo pozdro ;)


ps. heh, Witas napisał porcysa a ja screenagersa, zdaje się, jak teraz się czytam. ale to nie było zamierzone ;)

#28 el_f

el_f

    Użytkownik

  • Members
  • 1 967 Postów
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:a different city

Napisano 17 marca 2010 - 00:04

Hmm.. czyżbym znowu miał być jednym z ostatnich (ostatni)?

No nic, w każdym razie mnie też ciężko się było zmusić do napisania tej recenzji, tak samo jak do słuchania samej płyty - przebrnąłem przez nią raptem 3 czy 4 razy (w sumie teraz trochę żałuję, bo chętnie przesłuchałbym dokładniej, a tu czasu brakuje), więc do moich możliwości obiektywnej oceny podchodzę z dużym dystansem. ;)

Ale do rzeczy. Down, tak? Czyli podobno metal, spoko, zdarzało się i tego słuchać (chociaż, podobnie jak nie pamiętam już kto, muszę przyznać że dzisiaj takiej muzyki już nie słucham, bo nie bardzo mam po co). Krótki rzut okiem po internecie, skład (o, wokalistę nawet trochę kojarzę), aha, czyli mamy supergrupę, co każe podejść do sprawy z lekką rezerwą, no bo przecież Ameryki odkrywać nie będą (a jednak w pewnym sensie będą, ale o tym zaraz), nie po to się tworzy takie zespoły. Spodziewamy się solidnego 'męskiego' grania, no i w sumie coś takiego dostajemy. Ale po kolei.

Otwierający Lysergik Funeral Procession to solidne uderzenie, mimo pewnych 'mrocznych' akcentów (tajemnicze głosy w tle) to jakby bardziej hard rock niż metal, co w sumie jest dobrym wprowadzeniem, bo daje dość solidny sygnał z czym będziemy mieli do czynienia dalej. Kolejny There's Something on my Side ciąży jeszcze ku mroczniejszym brzmieniom (zawieszenia melodii kojarzą mi się z Dream Theater) - bardzo dobre, wpadające w ucho (chociaż w sumie już tutaj bardziej grunge'owe niż metalowe) riffy, typowy heavymetalowy wokal (coś a'la Ozzy), ale dalej skręcamy trochę w inne rejony.

Man that Follows Hell i Ghosts Along The Mississipi kierują się zdecydowanie bardziej w klimaty thrashowo-grunge'owe (tylko wokal i momentami gitara ciążą w kierunku solidniejszego metalu) nie mam niestety wiele do powiedzenia o tej muzyce, to zupełnie nie moja estetyka, jednak pod względem kompozycji trudno tym piosenkom cokolwiek zarzucić. Natomiast rozdzielający je Stained Glass Cross - mimo dobrego riffu i wspomnianych już klawiszy - moim zdaniem do zapomnienia.

Dalej zaczyna się dziać trochę więcej, chociaż sam Learn from this Mistake zupełnie nie przypadł mi do gustu, no może poza samą końcówką. Dość banalna balladka przeradzająca się w trwający zdecydowanie zbyt długo jazgot gitar.

Beautifully Depressed sprawia wprawdzie wrażenie (kolejnego po numerze 4, chyba ostatniego już) 'zapychacza' (chociaż melodia może niektórym przypaść do gustu) ale już kolejna piosenka to mocny komunikat, że na tej płycie pomysłów zespołowi nie zabrakło, tylko na razie się z nimi kryli. Where I'm Going to spore zaskoczenie - kolejna ballada, tym razem bardziej bluesowa niż metalowa (czy w ogóle rockowa). Jedna z solidniejszych kompozycji na płycie (nawet mimo zbyt grunge'owego wokalu), szkoda że taka krótka. Doobinterlude to właściwie jej przedłużenie (a przy okazji chwila na oddech), ale słychać tu też lekkie ciągoty zespołu w dość zaskakujących kierunkach (trip-hop?).

New Orleans is a Dying Whore oraz The Seed to powrót do mocnych riffów. Szczególnie ten drugi kawałek wyróżnia się bardzo ciekawym intro (intrem? :P) perkusyjnym (hmm, co nam to przypomina), również jego hipnotyzująca końcówka robi wrażenie, tylko dlaczego ta piosenka zamiast jakimś mocnym akcentem kończy się wyciszeniem?!

Lies... to kolejna bardzo przyjemna kompozycja, zaczyna się bluesowo, dalej rozwija się w bardziej agresywnym, mroczniejszym kierunku, i na końcu wracamy do punktu wyjścia. Jedna z ciekawszych kompozycji na albumie (i chyba najbardziej 'progresywna'). Kolejna miniaturka, Flambeaux to trochę jazzu, a trochę szalonego klimatu amerykańskiego punk-rocka (chociaż bardziej Offspring niż Rage Against The Machine). Ciekaw jestem o chodziło w tym utworze, pewnie miało być to wprowadzenie do następnej piosenki - Dog Tired, która mimo typowo metalowych riffów jest w swojej istocie bardziej punkowa niż metalowa (a przy okazji dość ciekawa wokalnie).

Zamykający płytę Landing on the Mountains of Meggido to zdecydowanie najlepszy utwór na płycie i sygnał że zespół stać na zdecydowanie więcej niż komponowanie 'solidnych rockowych piosenek' (których cały album jest pełen, a które zapomina się zaraz po wyłączeniu płyty). Początek ostatniej kompozycji jest iście zeppelinowski - ten nieco rozpaczliwy wokal, subtelna gra gitary i charakterystyczne, pełne patosu uderzenia perkusji. Do tego ciekawe efekty dźwiękowe - to wszystko przypomina eksperymenty muzyczne charakterystyczne np. dla Mars Volty, a przy okazji kieruje nas już nawet nie do południowych stanów USA, ale wręcz do Meksyku (choćby dzięki brzmieniu gitary) - panowie, nie można było tak od razu?

Trudno mi podsumowywać Down II: A Bustle in Your Hedgerow, bo jak wspomniałem, nie znam się zbyt dobrze na tego typu muzyce, to nie moja estetyka. Z jednej strony, nie jest to (i pewnie nie miał być) album wybitnie oryginalny, a pod względem 'rzemiosła' trudno się do czegokolwiek przyczepić. Właśnie zauważyłem że nie napisałem prawie nic o grze instrumentów, ale w sumie co można napisać? Znają się goście na rzeczy, na pewno jest to solidny punkt płyty, ale wielkiego wrażenia nie robi, bo niby jak? Nie ma tu niestety wielu oryginalnych rozwiązań. Można się owszem pobawić w szukanie źródeł inspiracji (a każdy wypisałby ze 100), ale byłoby to zajęcie pozbawione głębszego sensu, bo wiele z tego nie wyniknie, płyta nie dąży ani do stworzenia jakiejś nowej wartości, ani nawet do solidnej syntezy. Podobnie jak Apple Venus XTC, nie broni się jako całość, zespół przeskakuje w stylistyce od grunge'u do hard rocka, od bluesa do metalu, i nie do końca wiadomo o co chodzi.

I w tym właśnie tkwi problem. Gdyby miała to być porządna, 'rzemieślnicza' płyta bez żadnych większych ambicji, to pewnie ocena byłaby w okolicy 7. Niestety, zespół w kilku momentach dał sygnał że stać go na więcej, a z zadania stworzenia 'czegoś więcej' niestety nie wywiązał się zbyt dobrze, trochę się pogubił. Dlatego, mimo kilku ciekawych momentów i dość sporej różnorodności, tylko:

Posted Image

A, w ogóle sorry, bo się spóźniłem, ale wybaczycie, co? ;)




Użytkownicy przeglądający ten temat: 1

0 użytkowników, 1 gości, 0 anonimowych