Jump to content


Photo

2009-08-22 - Cardiff, Wales - Millennium Stadium


335 replies to this topic

#321 chojny

chojny

    Użytkownik

  • Members
  • 211 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Konin

Posted 30 sierpnia 2009 - 21:11

Pojawił się wczoraj na U2T bootleg - podobno dźwięk bardzo dobry.


Prosimy o wersje eMPe3 :)

#322 Wiercioch

Wiercioch

    Użytkownik

  • Members
  • 1 027 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:generalnie to z W-cha

Posted 31 sierpnia 2009 - 20:43

6!

Dużo czasu mi to zajęło - ale w końcu jest - połączona relacja z sierpniowych koncertów.
Trzeba będzie troszkę poskakać po wątkach, ale cóż... no - i zdjęcia będą później. Nie wiem; może w ten łikend - może w następny. Na razie tylko po zajawce będzie.
I tak już Evie i Biesiadzie obiecuję co obiecywałem i się wywiązać z tego nie mogę :)



A Cardiff – jak to Honolulu – dawało nadzieję na jakiś kopniak z zaskoczenia na zakończenie części trasy. Bilet kupował człowiek, z jednej strony – z takim właśnie zamysłem i szatańskim planem popełnienia samobójstwa ze szczęścia (po usłyszeniu jakiejś mega niespodzianki), z drugiej – mając na uwadze, że przebywanie rzut beretem od miasta, w którym gra U2 i nie pojawienie się na koncercie to grzech śmiertelny. Może nie śmiertelny, ale na ostatniej trasie zdarzyło mi się nie iść na 1 z 2 granych w LA koncertów… i srogo mnie obfitością setlisty pokarano.
Zatem znowu – tikety kupione już w jakimś marcu, czy kwietniu i… i kto by pomyślał, że system dystrybucji i informowania o tiketach może gdzieś być gorszy niż w Polsce! Ano, może. Tikety kupowało się ‘od ręki’, tj. od ręki się za nie płaciło – ale zaraz później organizator informował, że bilety zostaną dostarczone późno. Jakiś czas później puszczono info, że nawet bardzo – bardzo późno, nawet do tygodnia przed koncertem… i że bilety będą wysyłane tylko na adresy skojarzone z kartami kredytowymi. Niby nie problem. Chyba że mieszka się w innym kraju, niż karta została wydana. Więc akcja poczta, akcja kurier, akcja nerwy… wszędzie jest to samo. Wszędzie się pocztowcy/kurierzy opieprzają. Przyszedł niby do mnie tikety wysłany z W-cha… ale nie dotarł (bo mnie niby w domu nie było). I go później tydzień odbierałem. No nie miałem kiedy, no. W piątek, 24h przed koncertem dopiero wpadł mi w ręce; nerwówa tylko niepotrzebna.
Ale, żeby nie przynudzać – poczyniwszy przygotowania do przenocowania Antona (żeby nie było ‘woke up in my clothes in Wiercioch’s dirty heap’), wyjechawszy z pracy nieco wcześniej i zażywszy orzeźwiającej ablucji… jechałem już sobie autostradą do Cardiff. Cardiff – stolica dziwnego kraju, zwanego Walią ma to do siebie, że podaje wiele informacji w 2 językach; jadę, jadę, znak przy drodze – „U2 cyngerdd bswiau” – cokolwiek to znaczyło, upewniło mnie, że jadę w dobrym kierunku. Z kilometr przed stadionem parkuję; wysiadam… pada. So let it rain – ulice pełne, choć godzina dość wczesna, 18ta, powiedzmy. Koników na pęczki, ale jakoś nie wpadłem na to, żeby zapytać ‘po ile’ (jak później wspomniał Anton – po cenach nominalnych – jak im się to opłaca?!)
Przed 18.30 siadam na trybunach – swoją drogą, klatka schodowa na 10cio letnim (czyli nówka) Millenium Stadium… wygląda prawie tak samo jak na starym stadionie Maksimir w Zagrzebiu. W ogóle ciekawy to stadion; niby duży, ale w sumie… wcale nie za duży.
Siadam wygodnie, prawie na linii wzroku czubek sceny – czyli raczej wysoko i… i… scena wykastrowana! Brakuje z 1/3 iglicy, nie ma kuli! Minął nieco ponad tydzień od koncertu, ale wciąż nie miałem czasu zapytać jak to było, dlaczego, po co, itd. (firma dźwigowa składająca scenę jest mi, na tutejszym rynku, bardzo bliska zawodowo). Dowiem się…
A wracając do stadionu – wiszą sobie jakieś takie szmaty z dachu, ni to przed deszczem nie chroni, ni to Słońcem – za to daje w nocy wrażenie idealnie czarnego nieba – ładnie wygląda, żadne światła miasta nie wkradają się na stadion. No – tyle że nie widać połowy świateł. Czy to tych bijących w niebo, czy klimatu po prostu brak – przestrzeni. Wykastrowana ta cardiff’owska scena, nie ma co.
Tak w ogóle to spóźniłem się na support. Glasvegas się zwali. Ale że się spóźniłem – no to co tu pisać. Poza tym, że pomiędzy 2ma, 3ma kawałkami nie mogłem zrozumieć wokalisty – mówił w jakimś dziwnym, wyspiarskim, narzeczu – to 2 kawałki znane, reszta… no dobra, po prostu nie jestem koneserem; nie znam.
Czas sobie mijał, stadion ładnie się zapełnił. Znowu piknik, znowu festyn, znowu odpust. Panie w różowych kapeluszach (?!), panowie w klapkach, eleganccy mężczyźni… sami wiecie; panny w okularach większych od twarzy, dzieci ubrudzone czekoladą. Obok pan z łysinką i małżonka, z ‘drugiego obok’ – panna w sukience w grochy i japonkach (no, poskaczesz sobie Wierciochu, poskaczesz) i jej pan – też z łysiną. Drętwo jakoś; a czas nie zamierza przyspieszać. 20ta, jeszcze parę minut… 20.10… już, chwila, momencik, zaraz będzie Bowie… 20.20… 5 minut spóźnienia, co jest? 20.30 z kawałeczkiem… intro, jestem urat(d)owany!
I cóż… i drętwo! Gdzie ta legendarna stadionowa, angielska magia?
Na Space Oddity – stałem ja i… i to by było na tyle. Sektor miał, ja wiem… z 20 krzesełek w rzędzie; rzędów tyle samo… i ja. Tylko ja. Dopiero przy Kingdom wstały 3 osoby przede mną (w tym panna w różowym kapeluszu – o!).
Wchodzi Larencjusz, siada przy swojej kuchni, zaczyna bębnić najpiękniejsze intro świata… a my, w 4kę, stoimy jak te kołki… nic… zero odzewu… bębni, bębni… wchodzi gitara i bas… wstały jeszcze z 3 osoby… łooo… No nic, ev-ry day I have to find the courage! – więc znajduję w sobie trochę kurażu i śpiewam co sił w płucach. Łysy facet po lewej zaczyna tupać nogą; łysy facet po prawej wstaje (jest progres, dobrze). Drę się, uda za perkusję robią, gitara powietrzna – facet po prawej już stoi i śpiewa. Dopszszsz!
No Line – mnie znów niszczy. Ta pauza w drugiej połowie jest przecudowna. Oczywiście w sąsiedztwie niewiele osób podziela mój entuzjazm – ale chociaż płyta nie zawodzi. Tam się kotłuje od początku. To samo na Butach – wrzało, gotowało się, kipiało, falowanie i spadanie, ekstatycznie. Znowu parę osób tyłki podniosło. A z ciekawostek, to dodam – że tu dopiero zorientowałem się, że bełkot z Beethoven’a – to z odtworzenia, a nie na żywo. Refleks szachisty.
BD nie zniszczyło – mnie przynajmniej – ale ciekawie w świetle statystyki/socjologii wygląda. Dopiero na tym kawałku wszyscy wstali. Nagle. Jak jeden mąż. Czyżby ‘wyrafinowana’ brytyjska publiczność znała tylko parę nowszych hitów?
Kolejne kawałki z jednej strony to potwierdzały, z drugiej zaprzeczały. Świetnie wyszło MW (ja to zawsze jestem na głodzie tego kawałka więc mogę być nieobiektywny); AJSTYL – niby kawałek starszy, ale odśpiewany chóralnie. Muzyczna świątynia – tak sobie to nazywam – tutaj też w niej byliśmy. Każdy dźwigar stadionu, każda wylewka betonu… czuć było!
A zaraz później Stay – no niby starsze, niby piękne, niby klasyczne… a śpiewałem ja i łysy facet po prawej. Też zauważył, że coś z publiką nie tak – więc na koniec pogratulowaliśmy sobie gustu muzycznego i wspólnego odśpiewania. A ładnie grali; czyściutko; ktoś gdzieś pisał, że Bono był na kacu – ja wiem. Może, ale na pewno przed tym kawałkiem zeżarł kawałek śledzia i mu chwilowo przeszło.
Dalej znowu tradycyjny zestaw obiadowy – mielony z buraczkami. Szał Wierciocha przy Crazy (tradycja); to fajne, spokojne, na dwóch dźwiękach grane MLK. Pride bym wyciął znudziło mi się; albo zamieniłbym to ooo-ooo na takie nieco odmienione; czy to z Barcelony, czy innych wczesno 360Tourowych koncertów.
Później było Streets – nie powiem – albo mi się coś pochrzaniło, albo techniczni nawalili – ale jakby światła żywiej chodziły. Nie mówię już o tradycyjnym wybuchu świateł – ale było parę takich ‘wybuszków’; zupełnie inaczej, z mocą z chceniem! No i stadion znowu potwierdził, że zna albo hity, albo starsze kawałki – dłonie w lewo, dłonie w prawo, dłonie w lewo, no i w prawo… las, las dłoni… przepiękne… people got the power!
Choć i tak daleko temu do One. Ja już jestem wybredny. Co znane to mi się przejadło. One też; właściwie mogliby nie grać (tylko z czym dzwoniłbym wtedy do Jacka). Ale tu inaczej – zagrali… przecudnie. Żadnych udziwnień. Ale po prostu z emocjami. Dawno tak tego nie odebrałem. ‘Odbębniałem’, przelatywałem, zaraz mi z pamięci uciekał ten kawałek – teraz nie. Selektywnie, powoli, z rozmysłem, bez grania go na siłę; z akcentem tam gdzie trzeba, z pauzą tam gdzie wskazana, z łezką w oku tam gdzie być powinna. Malina. Tylko się przytulać do tej jednej jedynej.
I szkoda tylko, że zaraz później było Bad. Tzn. nie szkoda Bad’a – ale wykonania. Katastrofa. Już sam nie wiem, czy to tekst, czy może jednak ten kac, czy może po prostu głos po boskim One wysiadł naszemu wokaliście… ale wypadło ono dramatycznie. Jak nie pomyłka, to fałsz, jak nie to to siamto, publiczność pomagała jak mogła – ale czasem zupełnie to nie pomagało; mała apokalipsa – my zgodnie z tekstem, Bono gdzieś na ‘drugim końcu miasta’. Szkoda, szkoda.
Wplecenie „40” mogłoby uratować sytuację – ale tu albo publika, albo akustyka zawiodła. Ktoś tam na płycie podśpiewywał, ale trybuny znowu zdechły. To się powinno nieść, nieść, nieść na wietrze, do Londynu docierać, za morze… a tu taka kiszka. Nie wiem – myślę że to akustyka; chcę tak myśleć…
UV – ostatnie jakie dane mi było zobaczyć – chyba najlepsze. Tak jak zaraz później WOWY. Mistrzowskie wykonania. Power, werwa, moc, rozmach, energia, duch unosi się w powietrzu…
Pokochałem to Light my Way; zabujałem się w tym WOWY. Znów napisałem do Brunetki, znowu nie odebrała, ciągle poza zasięgiem, daleko w głuszy…
Moment of Surrender mnie dopadł; też pięknie zagrany. Pianino pięknie brzmiało, Edge się starał, sam sobie na początku klaskałem przed solówką (bajdełej… na początku rytm do klaskania, podawany przez Bono był inny… raz, raz-dwa; na późniejszych kocertach, także tym był raz-dwa-trzy – taka obserwacja).
I koniec. Brakuje vertigowego ‘The End’, są motyle i inne robactwa na ekranie. Stadion szybko pustoszeje; bardzo szybko. Ja to lubię sobie zostać i posiedzieć. Już nie chodzi o to, żeby się nie przeciskać w tłumie; po prostu się wygasić. Popatrzyć jeszcze troszkę na scenę, ponucić pod nosem… ostygnąć, po prostu. Siedzę chwilę dłuższą – ewidentnie to koniec pierwszej części. Uczucie zupełnie inne niż po Honolulu – tam człowiek siedział i zadumany nad losem człowieczym, próbował odgadnąć ‘kiedy’, ‘dlaczego tak późno’, ‘a co jeśli już więcej nie’ – tutaj, inaczej – wiadomo, 3-4 tygodnie i zaraz będą grać dalej.
Może inaczej, może coś się zmieni – może nowe kawałki, może wizualizacje. Na pewno będzie ‘nowa’ publika – wiadomo, hamerykanie to dziwny naród. Ale wciąż będzie grać to samo U2. Trzeba czekać. Cierpliwie, cierpliwie odliczać czas do 2010, może znów do wizyty u nas, może znów do wyjazdu gdzieś na południe, do gorącokrwistych fanów z Hiszpanii, czy Włoch; może, może… co tu gdybać. Fajny był ‘leg’, Europa da(-ła) się lubić. Odliczamy…
Spotykam jeszcze Antona, dojeżdżamy do mnie; po drodze miks pierwszej wody nagrań live… 25km… 2 godziny… i kto tu śmie narzekać na komunikację w Chorzowie? ;)


Zdjątko jest tu, później reszta:
http://wiercioch.spaces.live.com/


To chyba tyle. Na dziś :)


pozdrowka, Wiercioch
"The right to appear ridiculous is something I hold dear"

#323 anton

anton

    .

  • Members
  • 1 310 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Poznań

Posted 01 września 2009 - 00:13

Cóż, już dziś 1 września, nowa szkoła, może pocwiczę trochę sprawozdania na polski...
Raczej nie będzie to lepsze od relacji Wierciochowej, ale też swoje 3 pensy tu wrzucę.

Zaczęło się już ok. kwietnia/maja tego roku, namawiałem kolegę (mojego chorzowskiego) żeby pojechał ze mną na obóz do Oxfordu. Argumentem było że U2 gra wtedy koncerty w UK, kolega się nie przekonał. Przekonał się drugi, który fanem U2 wielkim nie jest. Te słowa kwietniowe, to były tak pół-żartem pół-serio, ale szczerze mówiąc nie myślałem że się na któryś załapię.

Potem nadszedł lipiec - BUM! - zwarcie w mózgu - Londyn, Glasgow, Sheffield, Cardiff!!! Pamiętam tę noc, łaziłem po mieszkaniu cały natchniony i podjarany...
Wyszło na Cardiff, bo weekend, Sheffield też wchodziło w grę, ale jakoś Cardiff kusił bardziej - ostatni koncert w Europie - niespodzianki może...
Później kombinacje alpejskie jak to wszystko wykonac, namawiana ciocia z wujkiem w UK, ale sprawnie się wykręcili, potem szukanie może jakiegoś hostelu, spanie na dworcu. W końcu trafiłem ze Zbychowym błogosławieństwem na Wierciocha, który przygarnął mnie na wykładzinę w swoim apartamencie. Chenquieh!
Jeszcze taka ogólna refleksja. Przyleciałem do Anglii - od razu jakoś lepiej, gdyż wszyscy gdzie nie spojrzysz koszulki U2360. Włączyłem radio BBC1, a tam na żywo Bono z Edgem zapowiadają nową piosenkę, tzn. starą nagraną na nowo z odrzutów z TUF. Jeszcze popytałem Węgra z mojej szkoły językowej, którego widziałem w koszulce U2360 o Londyn. Wepchnął się w kolejkę barbarzyńca!

Dobrze, więc mamy 22 sierpnia, sobota. Wychodzę z host domu ok. 6 rano, zimno jak diabli, a ja tylko w cienkiej bluzie, ze względu na miejsce w torbie, gdzie musiał się jeszcze zmieścic śpiwór i inne cenne rzeczy. Wyszedłem z katarem, wróciłem ze świńską grypą, hehe!
Oxford railway station, cały plan podróży z kosztami mam wypisany ładnie na karteczce. Podchodzę do okienka proszę o bilet do Cardiff Central, wyskakuje mi zamiast 11.50 - 22.50 :angry:. Bilet trzeba było kupic z wyprzedzeniem, myśl, myśl, myśl...
Więc, Oxford --> Didcot Parkway --> Swindon --> Cardiff Central.

Zajechałem w Cardiff ok.10, pierwszy raz w Walii, coś przedziwnego. Takie lepsze kaszuby UK. Spytałem panie w pociągu czy one na U2, odpowiadają że tak, a później padło pytanie you too? To taka śmieszna anegdotka. Tylko zahaczając o sklep spożywczy z sandwichem dłoni gnam pod stadion. Trzy kolejki przy bramie numer 6. Stoję w najkrótszej, aha zapomniałem napisac, bez biletu, który zaraz miał wyruszyc w drogę. Towarzystwo kolejkowe, całkiem miłe - trzy panie, jedna właśnie wracała z Sheffield oraz bardzo mocno podjarany grubszy pan. Oczywiście podzieliłem się wrażeniami z Chorzowa - tyle na ile język pozwalał. Pan Erni Budzisz był chyba pierwszy w kolejce. Bardzo dużo starych ludzi w kolejce, po 60. Ochrona przemiła, pan szef ochroniarzy Jerry, przyszedł się z nami przywitac, przedstawic się, zapewnił nas że dostaniemy się do GC, a nasze bramy zostaną otwartę 15 minut przed czasem. Stadion z zewnątrz robił wrażenie ogromnego, wewnątrz już nie tak bardzo.

Wszystko fajnie, tylko nie mam biletu... Znalazłem gościa przez u2start, który mi sprzedał bilet po cenie nominalnej, problem w tym że miał byc o drugiej a przyjechał po czwartej, ze względu na korki. Przybiegł do mnie cały spocony, ale bardzo uprzejmy, trochę go poddusiłem nerwowymi smsami z kolejki, bardzo w porządku gośc. Chociaż przybiegł w ostatniej chwili, bo zaraz potem zrobił się ścisk w kolejce.

16.45 - bramy otwarte, nikt nawet nie rzucił okiem na moją wypakowaną po brzegi torbę... A później już tylko Run, Forrest, Run! Dzisiejsza strategia to pchamy się pod samą scenę! Ochroniarze uspokajali: Calm down! You're in! You're in! I tak trzeba dziko biec! Miejsce miałem w czwartym rzędzie od sceny frontem do mikrofonu Bono, widocznośc wspaniała, po prawej banda Włochów, po lewej państwo po 60-ce z córką z wytatuowanym Bono na ręce, za mną bardzo uprzejmi Anglicy, którzy wypytywali mnie o Chorzów. Tak leciał czas... The Hours podobało mi się bardzo, coś jak The Smiths z INXS tak jakby. Glasvegas średnie, a się trochę napalałem. Wokalista The Hours cały czas gadał z Włochami ze sceny, kazał im wstawac, a oni proponowali mu pringelsy. W międzyczasie zgadałem się smsowo z Wierciochem.

20.30 - godzina zero - Ground Control to Major Tom - ciary były, choc juz nie takie jak w Chorzowie. Kingdom i lecimy...
Larry siada za perkusją, moja miejscówka pozwalała mi analizowac ten zagadkowy wyraz twarzy, i łubudubu bębny do Breathe. Wychodzi Edge - nasz naukowiec, wychodzi Adam z serdecznym pomarszczonym uśmiechem w stronę publiczności, no i wychodzi nabuzowany Bono, szał... Ta da!!! du dy dy dy! 16th of June i jechane... Świetny opener.
No Line On The Horizon - co tu napisac, wszystko poprawnie, z szaleństwem na oooooooo-ooo-ooo-ooo-ee-oo-ee-oo!
Get On Your Boots czyli znowu Telecaster wydrylował mi mózg, niesamowite widziec Bono skaczącego w twoją stronę krzyczącego c'mon! a ty słyszysz to mimo że nie krzyczy do mikrofonu...
Magnificent poprawne, cały czas miałem Edga i Bono nad głową.
Beautiful Day - niestety tu się trochę popsuła atmosfera przez schlanego gościa przeciskającego się przez tłum, pytał mnie czy jestem fanem U2 i dlaczego... :blink: Dżizas, był okropny. Cały czas coś wrzeszczał, ludzie w okolicy byli mocno poirytowani.
Mysterious Ways - oł je! Bardzo się ucieszyłem że jest mi dane usłyszec to na żywo fanki, fanki! Starałem się ignorowac zapach wódki i wrzaski kolesia za mną i się dobrze bawic!
I Still - niestety niezbyt dużo zrozumiałem z tego co Bono mówił, tylko o rodzicach Edge'a którzy gdzieś tam siedzieli. Niestety pan za mną wrzeszczał: I've payed for this concert! You better fuckin sing! D'oh... Ajstyl wyśpiewany poprawnie przez Millenium Stadium, jednak Brytyjczycy znają tekst. Stand By Me - wielkie. Pijany pan zamknął się po ajstylu! Thanks Science!
Stay - druga miła niespodzianka, wspaniałośc - dressed up as a car crash, your wheels are turning but you're upside down.
Unknown Caller - cóż, wierzcie mi albo nie ale nawiązałem kontakt z Bono i proszę mnie nie budzic...
The Unforgettable Fire - niestety niewiele pamiętam bo pani obok mnie zemdlała i wszyscy byli nią zaaferowani... Trzeba ją było wynieśc, potem ochrona rozdawała wszystkim wodę.
City Of Blinding Lights - wg. mnie najsłabszy kawałek podczas koncertów z 360, ale i tak zabawa była niezła
Vertigo - vertigo to vertigo
Crazy Tonight - szaleństwo jak zwykle, śmieszne pomyłki rzekomo skacowanego Bono. Jednak chyba żeby doświadczyc pełnego szaleństwa trzeba widziec jak Larry, Edge i Adam biegają po wybiegu - coś za coś!
Sunday Bloody Sunday - w Chorzowie przeżywałem stan przed zawałowy z wycieńczenia, tutaj było lepiej, jednak trochę spałem poprzedniej nocy. No i snippet mojej ukochanej Armii Olivera Elvisa Costelvisa! :)
Pride - niestety na tej trasie niezbyt dobre wykonanie jak na mój gust. Ale kiedy krzyczysz: They could not take your pride! czujesz moc...
MLK nie było śpiewane dla Aung San Suy Kyi tylko dla jakiejś przyjaciółki zespołu, kolega pijany wydał się zaniepokojony i wrzasnął ongsansuczi! tak że aż się przestraszyłem :D
Walk On - kiedy trzymasz maskę myślisz bardziej żeby ci ręka nie zdrętwiała a nie o piosence :D, więc nic specjalnego nie powiem tutaj.
Streets - ojezu! ojezu! ojezu! Coś niesamowitego! Nie przeżyłem tego w Chorzowie, ale w Cardiff było to słynne szaleństwo na Streets z wybuchem świateł, chwyciłem się z Anglikami i Włochami za ramiona i skakaliśmy razem! Love and Peace!
Zespół zszedł po streets, zaraz potem pojawił się Desmond Tutu w jego place in three hundred and sixty degrees. Włosi obok mieli niezły ubaw naśladując Tutu i jego GRREEJT problems! Dziwnie było go słyszec przed One, jakoś tak...
One - tak jak napisał Wiercioch, zagrane emocjonalnie, mnie zmiażdżyło...
Bad - najbardziej entuzjastyczna reakcja publiczności na tę piosenkę właśnie! Ja także byłem podniecony, nie słyszałem tych wszystkich błędów, ważne że słyszałem Bad. Snippet 40 - nie wiem jak trybuny ale płyta ciągneła mocno aż do robota z UV, BTW Włosi nabijali się i z tego... :P
Ultraviolet - piękne, widziec Bono wiszącego na mikrofonie z tak bliska, śpiewającego You bury your own treasure! Ech...
With Or Without You - również piękne, sam sobie wykrzyczałem Shine Like Stars, nawet miałem wrażenie że Bono na mnie looknął wtedy, ale to może były emocje... Ale o ten snippet to aż się prosiło!
Moment Of Surrender - bezcenna mina Bono, kiedy tłum zaczął śpiewac ooo-oo-oo-ooo-oo-oo! Wspaniała radośc - joy biła z jego twarzy! Po Moment Of Surrender Bono powiedział do technicznego na boku good job! Adam rzucał kostki i pokazywał kciukiem do góry, mówiąc good one! very good one!

I tak się skończyła trasa europejska 360 Tour, prawie dostałem setlistę, Phil rzucał później fake bo z Zagrzebia ;). Odnaleźliśmy się z Wierciochem i wyruszyliśmy w dwugodzinną jutową podróż z Cardiff do Newport, zahaczając o Tesco czynne 24h, tylko że od 22 nieczynne :P. Potem w apartamencie Wierciocha rozłożyłem śpiwór i zatopiłem się w miękką jak aksamit wykładzinę... :P
Następnego dnia, od siódmej na nogach - ok. 10 w Oxfordzie, pociąg kosztował 15 funtów drożej niż miał, ale już wszystko jedno mi było... :).

Dobra, to by było na tyle - trochę się ropisałem! Troche chaotyczne może byc i błedów też trochę, sorry! Dzięki Wiercioch raz jeszcze! Już 1 września Matko Bosko Kochano! Sleep tonight, and may me dreams about my new class be realised!

#324 smoke

smoke

    Użytkownik

  • Members
  • 1 593 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Łódź

Posted 01 września 2009 - 09:52

Wiercioch,
Wielkie dzięki za relacje z August Concerts :-)
Spędziłem cudowne przedpołudnie czytając Twoje opowiadanie...
I ten numer z paszportem... biedaku - współczuję Ci - cieszę się, że wszystko się dobrze skończyło.
Jeszcze raz Wielkie dzieki!!!!!!!!!
pzdr
12.08.2010-AWD Arena-Hannover/Germany
Never, ever, to be forgotten...
The best birthday in my life...

#325 zooshe

zooshe

    Użytkownik

  • Members
  • 768 posts
  • Płeć:Kobieta
  • Skąd:WAWA

Posted 01 września 2009 - 15:51

Wspaniała relacja zarówno Wierciocha jak i antona, jakże by się chciało tam być. Dzięki chłopaki. Ach trzeba czekać do 2010
"Basista umiera i idzie prosto do rock and rollowego nieba, u którego bram wita go Archanioł Gabriel. Tuż za nim widać w ożywionej rozmowie Jimiego Hendrixa, Johna Lennona, Elvisa Presleya, Janis Joplin i Keitha Moona.
Nieopodal mężczyzna w kowbojskim kapeluszu i skórzanej kurtce udziela instrukcji innym osobom. Zdumiony basista pyta archanioła: Czy, to Bono? Nie wiedziałem, że umarł. Gabriel odpowiada: Nie, to nie jest Bono. To Jezus Chrystus. Wydaje mu się tylko, że jest Bono."

#326 Mr Nobody

Mr Nobody

    Użytkownik

  • Members
  • 146 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Lubień (małopolska)

Posted 01 września 2009 - 18:43

dzięki bardzo za relacje ;) Miło podczas przerwy w tournee poczytać takie sprawozdanie. Co do zachowań ludzi na trybunach - tak samo było w Chorzowie. Ludzie siedzieli podczas intro prawie wszyscy w zasięgu wzroku, na Breathe pół na pół a potem to już jakoś było. Jednak nic nie pobije atmosfery panującej na płycie, takie jest moje zdanie. Następnym razem jednak trzeba spróbować tej innej perspektywy. Sorry za offtop, ale nie mogłem się powstrzymać :)
Dołączona grafika

'Cause nothing you have that I need - I can breathe, breathe now!'

#327 jackseg1

jackseg1

    Użytkownik

  • Members
  • 146 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Dublin

Posted 01 września 2009 - 19:41

dzięki bardzo za relacje ;) Miło podczas przerwy w tournee poczytać takie sprawozdanie. Co do zachowań ludzi na trybunach - tak samo było w Chorzowie. Ludzie siedzieli podczas intro prawie wszyscy w zasięgu wzroku, na Breathe pół na pół a potem to już jakoś było. Jednak nic nie pobije atmosfery panującej na płycie, takie jest moje zdanie. Następnym razem jednak trzeba spróbować tej innej perspektywy. Sorry za offtop, ale nie mogłem się powstrzymać :)


Ja twierdzę, że są nawet lepsza miejsca niż płyta, czy nawet jej front. W przypadku koncertów w arenach, jak w USA, niesamowitą bliskość i widok dają rzędy w sektorach otaczających scenę. Tamtejsza publiczoność, takich rzeczy nie robi, ale nie stanowiłoby problemu wskoczenie na scenę czy wybieg. Ma się świetny widok nie tylko na scenę, zespół, ale tez na całą publiczoność - absolutnie powalające! Płyta w USA to też inny świat - tam Bono nie boi sie zagłębić w tłum, astanąc jedną nogą na barierce i pozwolić się trzymać ludziom.

W Europie na stadonach wybór jest znacznie trudniejszy. Generalnie publiczoność jest bardziej odseparowana od zespołu przez
większe rozmiary wybiegów, sceny i odległość barierek od nich. Musze się tu zgodzić z klasyfikacją Depe, a było to coś w tym rodzaju: najlepszy jest pierwszy rząd w GC lub za wybiegiem, potem dobre trybuny (w szczególności pierwszy rząd zawieszonych wysoko sektorów), potem dalsza płyta i dalsze trybuny. Przerobiliśmy praktycznie wszystkie z tych przypadków, ale to jak wspominam koncert jest w mniejszym stopniu uzależnione od miejsca gdzie byli
my, a bardziej od tego co danej nocy działo sie na scenie, a działy się na niekórych niesamowite rzeczy.
;)
Reasumując: Najważniejsze jest by tam być!

PS.
Świetne relacje Wiercioch i Anton! Czytając je naprawdę czuje się ten koncertowy klimat, prawie jak w rzeczywistości.

#328 chojny

chojny

    Użytkownik

  • Members
  • 211 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Konin

Posted 02 września 2009 - 20:11

Ponawiam prośbę - proszę o wystawienie bootlega audio w mp3. Są już udostępnione bootlegi od "Gouge1", "Iron Paddy" czy "achtungpop"... Czy ktoś mógłby jakikolwiek wrzucić na Rapida lub Mediafire w mp3?
PLEASE

#329 autek

autek

    Użytkownik

  • Members
  • 72 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Poznań

Posted 06 września 2009 - 18:55

Ponawiam prośbę - proszę o wystawienie bootlega audio w mp3. Są już udostępnione bootlegi od "Gouge1", "Iron Paddy" czy "achtungpop"... Czy ktoś mógłby jakikolwiek wrzucić na Rapida lub Mediafire w mp3?
PLEASE

Również dołączam się do prośby o mp3.
Z gory dzięki

#330 bee

bee

    saw things so much clearer

  • Moderatorzy
  • 2 109 posts
  • Płeć:Kobieta
  • Skąd:in-between

Posted 06 września 2009 - 22:52

taper Iron Paddy

http://www.mediafire.com/?neiyyyquw0m
http://www.mediafire.com/?12vmcm0bitr

lub

http://rapidshare.co...adium.part1.rar
http://rapidshare.co...adium.part2.rar


taper achtung_baby01

http://rapidshare.co...by01_.part1.rar
http://rapidshare.co...by01_.part2.rar


taper Gouge1

http://rapidshare.co...rdiff.part1.rar
http://rapidshare.co...rdiff.part2.rar

(linki z u2start)

#331 methiu

methiu

    0118 999 881 999 119 7253

  • Members
  • 1 035 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:ok.Oświęcimia

Posted 07 września 2009 - 14:09

Z oceny na u2start wychodzi, że każdy 4/5. Który jest w miarę taki najlepszy?
"Smell the flowers while you can" - David Wojnarowicz

#332 anton

anton

    .

  • Members
  • 1 310 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Poznań

Posted 07 września 2009 - 15:20

Wg mnie najlepszy jest mimo wszystko Iron Paddy, achtung baby zdecydowanie najgorszy, Gouge1 nawet lepszy jakościowo od pierwszego, ale strasznie irytujące wrzaski są na nim...

#333 Max

Max

    nocny tabaskowicz

  • Moderatorzy
  • 9 091 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:The Joshua Tree National Park, CA

Posted 25 września 2009 - 18:17

Pojawił się multicam, który waży jedynie 19.41GB w jakości HD:


http://u2torrents.co...ils.php?id=5263

#334 morfeusz

morfeusz

    Użytkownik

  • Members
  • 1 064 posts
  • Płeć:Mężczyzna

Posted 25 września 2009 - 19:14

da sie to jakos podzielic na 3 krązki?

#335 conr4d

conr4d

    Użytkownik

  • Members
  • 2 255 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:Wałbrzych

Posted 26 września 2009 - 11:13

Pojawił się multicam, który waży jedynie 19.41GB w jakości HD:
http://u2torrents.co...ils.php?id=5263

Chłopaki mieli szczęście, naprawdę świetnie ujęcia udało im się znaleźć!

#336 Wiercioch

Wiercioch

    Użytkownik

  • Members
  • 1 027 posts
  • Płeć:Mężczyzna
  • Skąd:generalnie to z W-cha

Posted 08 kwietnia 2020 - 12:55

6!

 

Kontynuując działania antystresowe w czasie kwarantanny - odkurzone zdjęcia/panoramy z Cardiff: https://1drv.ms/u/s!...4zbpRQ?e=EvlJvp

 

pozdro, Wiercioch


"The right to appear ridiculous is something I hold dear"



Reply to this topic



  


0 user(s) are reading this topic

0 members, 0 guests, 0 anonymous users