Czyli chilli - top 10 wykonawców których nie widzieliśmy jeszcze na żywo, a byśmy chcieli i jest to realne. Także bez "U2 po raz osiemnasty" ani "The Beatles w '67"
Pomysł na wątek przyszedł mi przy rozmowie... no, rozmowie właśnie o tym, gdzie wspomniałem że zawsze miałem swoje Top 100 artystów których chcę zobaczyć na żywo. Mam w życiu tyle głupiego szczęścia że rozszerzyłbym tę listę do top 200 bo z pierwszej setki mam zrealizowane już z 85% Ale na potrzeby tego wątku zostańmy przy umownej dyszce, albo mniej, albo więcej, jak kto tam sobie woli.
1. Robert Forster (Go-Betweens się nie da, ale może chociaż/aż on)
2. Kate Bush (wiadomo że trzeba by mieć miljony funtów i tyleż szczęścia ale to odwieczne marzenie i kto wie, a nuż)
3. Roger Waters (ale nie grający kotleta The Wall tylko prawdziwy swój show jak In The Flesh Tour z 2001)
4. Kula Shaker (no bo kurwa, dżaja dzaja)
5. Guillemots (nawet nie wiem czy podpada pod realność, czy jeszcze istnieją, jak nie to Fyfe Dangerfield solo, zrobili mi dużo)
6. James (does it need saying?)
7. Broken Bells (znaczy wolałbym The Shins pana Mercera ale realnie rzecz biorąc, to to się da)
8. Hope Sandoval (znaczy lepiej Mazzy Star ale pewnie się nie reaktywują)
9. Trembling Blue Stars (bo czytałem że jest szansa na nowy album, czyli i nową trasę)
10. Hot Chip (to w sumie proste, byle zagrali na jakimś polskim festiwalu i nie Open'erze, proszę)
I tak, nie widziałem na żywo też The Cure albo Kiss, ale jakoś nie czuję takiej po prostu potrzeby życiowej Byłoby Suede ale zaraz zobaczę na Offie pewnie. Byłoby i wiele ale nie ma co przeginać z listą. Dajecie swoje
PS: możemy też zrobić wątek - na czyj koncert poszlibyście znowu, bo raz nie starczy.